Magiczne
przygody
Klaudii
Praca zbiorowa:
Serocka Joanna,
Serocka Zuzanna,
Szatkowska Natalia
Hływa Karol,
Ilustracje
Błesnowski Wiktor, Dettla Adrianna, Ereńska Amelia, Ereńska
Gabriela, Kowalska Zuzanna, Mila Tobiasz, Półtorak Sandra, Serocka Joanna,
Trojanowska Laura, Zaiats Soia, Zienkiewicz Łucja,
Uczniowie i wychowawca klasy 5B - rok szkolny 2019/20
Praca powstawała przez 21 tygodni w okresie nauki zdalnej, pomiędzy 23
marca
a 16 sierpnia 2020r. Uczniowie, mając wyznaczony jeden dzień
tygodnia, regularnie dopisywali kolejny jej fragment.
Całość koordynował wychowawca klasy - mgr Mariusz Trębacki.
Dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w ten projekt:
Autorom, Ilustratorom i Rodzicom, dzięki których wydatnej pomocy powstała
i została wydana ta książka.
5
Rozdział 1
Wyjazd na wieś
Klaudię obudził jakiś hałas w kuchni. I to właśnie dziś, kiedy miała się
wyspać za wszystkie czasy. Wczoraj odebrała długo wyczekiwane świadectwo
ukończenia klasy 5. Naprawdę nie było się czego wstydzić. Rok szkolny dał jej
w kość. Nowe przedmioty i ilość materiału sprawiły, że trzeba było naprawdę
zacząć się solidnie uczyć. Prosto ze szkoły pobiegła do dziadków, którzy miesz-
kali tylko kilka ulic od niej. Babcia Tereska była bardzo dumna widząc same
czwórki i piątki, a dziadek Leon zabrał ją na duże lody. Potem przyszła do domu,
a tu czekała już mama z uroczystym obiadem. Teraz Klaudia dostała od
mamy czas do niedzieli na zaplanowanie wakacji. Na wsi czekała na nią bab-
cia Ania. Nagle dziewczynka szeroko otworzyła oczy. O nie, przecież miałam
wczoraj zadzwonić do babci.
Ech, trzeba będzie zadzwonić dzisiaj. Nagle do pokoju weszła mama.
– O, już nie śpisz?
– Wiesz już, co będziesz robić w wakacje? - zapytała mama.
– Tak, wiem. – odpowiedziała Klaudia
W pierwszym tygodniu chciałabym pojechać do babci Ani na wieś. Tam cze-
ka na mnie już moja koleżanka Ola. Roz-
mawiałam z nią wcześniej przez telefon
i mówiła, że czeka na mnie
z niespodzianką. Na pewno będzie
fajnie
i zabawnie. Czas spędzony z nią to
zawsze miłe chwile, już nie mogę się do-
czekać.
Nadszedł dzień wyjazdu i zaczęła się
super przygoda. Kiedy już wszystko było
przygotowane i można było już jechać,
Klaudia przypomniała sobie, że musi
jeszcze zabrać prezent, który cały wczo-
rajszy wieczór szykowała specjalnie dla
Oli. Na szczęście przypomniała sobie
o nim na czas, gd by zorientowała się tro-
chę później, to... Chyba już wolała o tym nie myśleć.
Do babci był kawałek drogi i to nawet długi, a dokładniej były to 63 kilo-
metry. Niby mało, ale dla Klaudii bardzo dużo, gdyż ta droga jakby nie pa-
trzeć, prowadziła do jej najbliższej koleżanki. Całą drogę trzymała w rękach
6 7
swój prezent dla Oli, a było to ręczne mydełko. Wciąż była uśmiechnięta
i podekscytowana.
– Jak tam Klauduniu? - spytała mama.
– Wspaniale! Już nie mogę się doczekać!
– Jeszcze troszkę, a będziemy na miejscu.
Jak tylko cała rodzina dojechała na miejsce, dziewczynki podbiegły do siebie
i długo się witały.
– Klaudio! – zawołała mama – Choć z nami przywitać się z babcią.
Babcia stała na progu uśmiechnięta i zadowolona, że będzie miała towa-
rzystwo i w końcu nie będzie sama.
– Choć do mnie drogie dziecko, niech cię uściskam i obejrzę. Tyle na cie-
bie czekałam. Ale ty urosłaś, jesteś piękną dziewczyną – powiedziała babcia;
Gdy tylko weszli do domu, poczuli ten apetyczny zapach. W salonie na
stole stała blacha gorącej drożdżówki ze śliwkami. Pychota. Po zjedzeniu cia-
sta Klaudia pożegnała się z rodzicami, gdyż musieli wracać do miasta i szyb-
ko poszła się rozpakować. Potem wybiegła na podwórko, gdzie czekała na nią
Ola. Złapała ją za rękę i pobiegły razem do ich ulubionej kryjówki. Była to
wielka stodoła z wieloma superskrytkami. W środku stało kilka nieczynnych
maszyn rolniczych i znajdo-
wało się klepisko z sianem.
Gdy weszły do środka i za-
mknęły drzwi, zapanował
przyjemny półmrok.
W powietrzu unosiły
się drobne pyłki widoczne
w promieniach słońca wpa-
dających szparami i pach-
niało cudownie sianem. Ola
pierwsza weszła na klepisko
z sianem, a następnie po
drewnianej drabinie na sia-
no znajdujące się podwyższeniu z drewna, zbudowanym nad jedną z ma-
szyn. Klaudia podążała tuż za nią. Usiadły przy ścianie stodoły, gdzie przez
szpary między deskami uwielbiały obserwować podwórze. Za domem bab-
ci schowany był dom Oli. Widać było tylko kawałek czerwonej dachówki
i wysoki szary komin, a tuż obok, niezasłonięte przez nic jej podwórko.
Właśnie dlatego tak lubiły to miejsce. Niewidziane przez nikogo, widziały
wszystkich.
– Olka, opowiadaj co u ciebie? Boże, jak mi ciebie brakowało. – zaczęła
Klaudia poprawiając się na sianie.
– U mnie wszystko ok. Klasę mam fajną, często po lekcjach wychodzimy
gdzieś razem z dziewczynami na lody i zakupy, czasami kupujemy sobie ja-
kieś nowe ciuszki. A jak idą z nami chłopacy, to idziemy całą paczką na pizzę.
W ostatnim czasie bardzo polubiłam jazdę na rolkach. Może pojeździmy k-
regoś dnia razem? Pożyczę rolki od Kaśki, powinny być na ciebie dobre. Ostat-
nio dostałam od mamy gumę do skakania to dopiero super zabawa. Mama
mówiła, że kiedyś to była ulubiona atrakcja podwórkowa. Nauczyła mnie
w nią grać, więc jak byś miała ochotę, mogę cię też nauczyć. Tyle na razie o mnie.
Teraz twoja kolej, opowiadaj, co u ciebie. W mieście pewno lepsza rozrywka niż
tu u nas na wsi? Każdy dzień prawie taki sam, tylko plan lekcji się zmienia.
- Och Olu... W mieście życie płynie kompletnie inaczej, trzy razy szybciej.
Każdy dzień mam wypełniony zajęciami od rana do wieczora. W szkole jestem
codziennie do godzin popołudniowych, a potem idę na akrobatykę, albo na ję-
zyk hiszpański. Codziennie mam jakieś zajęcia po lekcjach. Jak wrócę do domu,
to muszę odrobić lekcje i przygotować się do szkoły.
– To w ogóle nie masz wolnego czasu?
– Mam, gdzieś godzinkę dziennie, ale moi rodzice często nie mają dla mnie
czasu, są ciągle zabiegani. A wieczorem to już nawet wcześniej chodzą spać,
bo są tak zmęczeni. U was na wsi jest super, codziennie poranny zapach sko-
szonej trawy, świeżych bu-
łeczek babci oraz przyjem-
ne promienie słońca, które
wpadają do mojego poko-
ju. Ach i jeszcze jedno, co-
dzienne pianie koguta. Coś
wspaniałego! I to ćwierkanie
ptaszków o poranku.
– Coś ty Klaudia, zwario-
wałaś!!! Nie mów mi, że po-
doba ci się to pianie koguta
z rana. Ja już nie mogę tego
znieść.
– Wiesz Olu, bo to tak jest, że jak się mieszka na wsi, to się uważa, iż życie
w mieście jest czymś lepszym. Uwierz mi, że jakbyś pomieszkała trochę w mieście,
to zatęskniłabyś za życiem na wsi. U was życie płynie jakoś wolniej i rodzice
mają dla was czas. Chodzicie na wspólne spacery, jeździcie na rowerach.
Gdy dziewczynki opowiadały sobie nawzajem, co się u nich wydarzyło,
nagle usłyszały wołający głos babci Ani. Wyszły, że swojej kryjówki i poszły
8 9
do domu. Tam czekała na nie już babcia z obiadem.
– Babciu, co jest na obiad? – zapytała Klaudia.
– Twoje ulubione pierogi z truskawkami i twarogiem – odrzekła babcia.
Kiedy dziewczynki zjadły, postanowiły, że pójdą pograć w gumę, o której
wcześniej rozmawiały. Wybiegły z radością na podwórko i zaczęły grać.
Po chwili ich radosną zabawę przerwał hałas, który dobiegał z kuchni.
Postanowiły pobiec, by zobaczyć, co się stało. Wpadły do domu silnie prze-
straszone. Okazało się, że to babcia się uderzyła o stolik i cały talerz pierogów
upadł na podłogę.
– Babciu! Wszystko dobrze? – przeraziła się nie na żarty Klaudia.
– Spokojnie, to nic. – uspokoiła dziewczynki babcia – Odsuńcie się dzieci
kochane, żeby wypadku nie było kolejnego.
Po czym zaczęła zbierać szkło z podłogi. Podczas gdy babcia zajmowa-
ła się sprzątaniem, dziewczynki poszły do szuady z ubraniami i za-
częły się przebierać. Ileż tam było pięknych sukien, ręcznie zdobionych
i haowanych. Babcia Ania, to naprawdę zdolna osoba. Dziewczyny nie
mogły się napatrzeć. Co jedna to piękniejsza, a przecież nie pierwszy raz
zaglądały do tej szafy. Dobrze wiedziały, których rzeczy nie wolno ruszać,
bo babcia byłaby bardzo zła. Na drzwiach starej drewnianej szafy wisia-
ło wielkie lustro. Prawie tak wielkie jak same drzwi. Klaudia bardzo lu-
biła tę szafę i ten skrzypiący odgłos, gdy się ją otwierało. Przeglądały się
w tym lustrze i to przysporzyło im niezłej zabawy. Kiedy miały już wy-
brane stroje, postanowiły wejść do kuchni, gdzie nadal krzątała się babcia
i zrobiły pokaz mody. Wszyscy zaczęli się śmiać i sytuacja została opanowa-
na. Szybko zapomniały o wypadku. Babcia była rozweselona tym pokazem
i wpadła na genialny pomysł. Zawołała dziewczynki do siebie i powiedziała:
– Posłuchajcie, za dwa tygodnie na wsi jest festyn i chciałabym, żebcie
zrobiły na nim pokaz mody. Możecie zaprosić jeszcze kilka koleżanek, moja
szafa jest waszą szafą, ale pod kontrolą. Dobrze wiecie, czego nie wolno ru-
szać pod żadnym pozorem.
– Babciu, my się wstydzimy, nie damy rady – odpowiedziała Klaudia.
– Dacie radę, jesteście odważne i będzie super zabawa.
Dziewczynki się zgodziły i poszły do pokoju planować, kogo jeszcze do
tego pomysłu zaprosić i w co można się ubrać.
Następnego dnia, gdy tylko Klaudia otworzyła oczy, natychmiast wsko-
czyła w ubranie i przeleciała pędem przez kuchnię, łapiąc w biegu ciepłą
bułeczkę. Zawołała tylko do babci, że o ósmej będzie na śniadaniu i po-
biegła do Oli. Babcia nawet o nic nie pytała. Dobrze wiedziała, gdzie bie-
gnie jej wnuczka. Zawsze rano dziadek Oli jechał z mlekiem do mleczarni.
Co w tym fajnego? Ano to, że wiózł to mleko drewnianym wiejskim wozem
ciągniętym przez Inkę, konia
Państwa Karolaków. Po dro-
dze zbierał kanki sąsiadów
wystawione na specjalnych
podestach przed płotem,
a w drodze powrotnej od-
stawiał je puste na to samo
miejsce.
Każda kanka miała wy-
malowany numer, dzięki
któremu w mleczarni wie-
dzieli, czyje to mleko. Jazda
wiejskim wozem z koniem, po bitej drodze, z której wystawało mnóstwo
kamieni, było dla dziewczyn dużą frajdą. Dziadek Waldek często pozwalał
troszkę dziewczynkom powozić w bezpiecznym miejscu, a podskakujący
na kamieniach wóz, był świetną pobudką o poranku. Zresztą nie tylko dla
dziewczyn. W połowie trasy dosiadał się do nich Tomek, starszy o 2 lata
kuzyn Oli, który pilnował wozu i dziewczynek, gdy dziadek załatwiał sprawy
w mleczarni. Powiew wiatru we włosach i poranne słoneczko na twarzy.
- Och, jakie to przyjemne, jak ja za tym tęskniłam – pomyślała Klaudia.
Gdy wróciła z porannej wycieczki, babcia już na nią czekała ze śnia-
daniem. Klaudia przyniosła dla babci litr świeżego mleka, które dostała
od dziadka Oli.
– Babciu, ugotuj dziś na podwieczorek duużo budyniu z malinami – po-
prosiła.
– Oczywiście kochanie, będzie duużo dla ciebie oraz Oli i jeszcze troszkę
dla mnie zostanie.– odpowiedziała z uśmiechem babci.
Jakiś czas po śniadaniu przyszli Ola z Tomkiem. Usiedli w pokoju i ob-
myślali, jakie mają znaleźć sobie zajęcie. Propozycje były różne: skakanie
w gumę, gra w berka lub w chowanego. Tomek, dla którego oczywistym było,
że nie będzie się bawił w skakanie prze gumę lub berka, bo w końcu jakiś
czas temu już przedszkole skończył, zaproponował zabawę w podchody. Na
to dziewczyny stwierdziły, że jest ich za mało i że musi być parzyście. Tomek
zaproponował więc, że zadzwoni do kolegi, Adama. Adamowi pomysł się
spodobał i umówili się na spotkanie za godzinę w parku.
11
Rozdział 2
Podchody
Po drugim śniadaniu Klaudia, Ola i Tomek udali się razem do parku,
na spotkanie z Adamem. Park znajdował się w odległości jednego kilometra
od domu. Były w nim dwa stawy połączone strumykiem, mnóstwo łabędzi,
kaczek, a czasem można było spotkać nawet tuptającą rodzinkę jeży. Wokół
było mnóstwo drzew, co nadawało uroku całemu miejscu. Szerokie alejki
i ławeczki zachęcały do spędzania tu rodzinnie wolnego czasu. W południo-
wej części był też nieduży plac zabaw dla dzieci, a tuż przy fontannie pro-
wizoryczna scena. To tu odbędzie się wiejski festyn. Sąsiednie wsie, zawsze
zazdrościły „Małym Puszczykom” tego miejsca. To zasługa wójta, pana To-
maszka, który zawsze był bardzo gospodarny i naprawdę dbało swoją wieś.
Na spotkanie umówili się na ławkach przy fontannie. Z daleka było widać
Adama, gdyż był wysokim chłopcem o dużych piegach na twarzy.
– Cześć Adam – krzyknął Tomek.
Na twarzy Adama pojawił się szeroki uśmiech. Wspólnie ustalili zasady pod-
chodów. A mianowicie: zadanie miała polegać na przejściu z miejsca startu,
którą była fontanna do miejsca zbiegu dwóch rzek: Flinta i Kobiałka.
– Ja będę z Klaudią w grupie poszukującej, a Adam będzie z Olą w grupie
uciekającej. – postanowił Tomek – Dziewczyny na chłopaków, to byłby nie-
sprawiedliwy układ.
– Zgadzam się, świetny pomysł. Zatem startujecie 20 minut po nas - po-
twierdził Adam, a dziewczyny mu przytaknęły.
Adam i Ola odchodząc zabrali ze sobą kredę, kartkę, długopis i inne przed-
mioty do układania znaków patrolowych. Po 20 minutach grupa poszuku-
jąca wyruszyła ich tropem. Gdy przeszli ok. 600 metrów, Klaudia i Tomek
usiedli na kamieniu.
– Klaudia, nawet nie wiesz, jak się już zmęczyłem. Nie wspominając, jaki
jestem głodny. A nic nie wziąłem z sobą do jedzenia.
– Nie martw się Tomku. Mam ze sobą kilka smakołyków, a babcia przy-
gotowała mi jeszcze bułeczki maślane.
– Superrrrr! A ja mam kompot.
Po szybkim posiłku ruszyli w dalszą drogę.
Zabawa była naprawdę super, ponieważ Adam wymyślał niezłe łami-
główki. Grupa pościgowa miała ciągle coś do roboty.
Ruszyli w głąb parku, w poszukiwaniu wskazówek. Idąc ścieżką, obok któ-
rej rosły piękne czerwone tulipany, zobaczyli coś białego pod gałązką tuż przy
drzewie. Klaudia podbiegła i rozerwała kopertę, starając się jak najszybciej
przeczytać, na czym polega ich zadanie. Musieli odszukać na trasie 6 kopert.
12 13
W każdej z nich miała być ukryta 1 litera. Wszystkie znalezione litery miały
utworzyć hasło, które b ędzie kluczem do dalszej gry. Nie było to łatwe zadanie, po
20 minutach mieli dopiero trzy koperty, a w nich A, M, Ń.
– Zostały nam jeszcze trzy koperty. – powiedziała Klaudia – Masz po-
mysł, gdzie dalej ich szukać?
– Nie, a ty?
– Sam nie wiem. Wszędzie już patrzyłem, a przychodzi ci coś do głowy,
w kwestii hasła?
– Może „gamoń”? – roześmiała się głośno.
– Z pewnością gamoń to 6 liter – roześmiał się również Tomek.
– Spokojnie, spróbujmy jeszcze raz – powiedziała – idź w miejsca, które
ja przeszukałam, a ja pójdę w twoje.
– Poczekaj. – powiedział powoli Tomek – Adam jest bardzo wysportowa-
ny. – i zaczął przyglądać się koronom drzew. Na jednym z drzew zauważył
dziuplę.
– To musi być to, znam dobrze Adama.
Szybko podbiegł do drzewa podskoczył, łapiąc najniższą gałąź i zaczął
wspinać się powoli coraz wyżej.
– Uważaj Tomku, tylko ostrożnie! – wołała z obawą w głosie Klaudia.
Cały czas wchodził coraz wyżej i wyżej. W końcu sięgnął ręką do dziupli
i rzeczywiście wyciągnął z niej kopertę, którą szybko schował do kieszeni. Zszedł
z kilku gałęzi, po czym nagle, wołając głośno:
– Aaaaaaaaaa… – zeskoczył z drzewa, spadając sprężyście na nogi tuż
obok Klaudii. Dziewczyna silnie wystraszona wpatrywała się w Tomka. Była
cała czerwona na twarzy z emocji.
– Ładnie wyglądasz, gdy jesteś wystraszona, szkoda, że nie zrobiłem
ci zdjęcia, haha….
– Bardzo śmieszne. – odpowiedziała – Wariat do potęgi! Dawaj lepiej
kartkę.
Na kartce widniała litera K. Rozłożyli kartki na ziemi A, Ń, M, K. Wpatry-
wali się przez chwilę, po czym Klaudia zawołała – Mam „kamień.
– I? – zapytał Tomek.
– No co ty, kamień, pamiętasz? Kąpaliśmy się przy wielkim kamieniu
w zeszłym roku, to niedaleko stąd.
- No tak, wiem gdzie to jest, lecimy.
Pozbierali swoje rzeczy i pędem pobiegli przed siebie.
– Zobacz, jakie wielkie ogrodzone mrowisko. – zawołał Tomek gwałtow-
nie się zatrzymując. – Staniemy na chwilę i popatrzmy sobie na pracowite
mróweczki.
– No dobra, niech będzie, ale przez chwilę. – powiedziała Klaudia, która
właśnie rozpędzona wpadła na kolegę. – Zobacz, jakie one fajne, chodzą,
jedna za drugą, a tamte ciągną igłę z sosny.
– A słyszałaś, że mrówka może unieść pięć razy więcej niż sama waży?
– Naprawdę? Niesamowite, żebyśmy my tak mogli unieść.
– No dobra, chodźmy, bo nigdy się nie dogonimy z Oli i Adama. – stwier-
dził Tomek.
– Spokojnie, dzień jeszcze młody – roześmiała się Klaudia i pobiegli dalej.
Do kamienia było już bardzo blisko, gdy ich uwagę przyciągnęły dwie
sarenki pasące się na skraju lasu i skubiące trawkę.
– Cicho. – powiedziała Klaudia – bo je wystraszymy. Zobacz Tomku, jakie
one są słodkie.
– Słodkie, niesłodkie, dajemy, bo naprawdę stracimy szansę na wygraną. –
I starając się rzeczywiście nie wystraszyć sarenek, które już zaczęły ich wy-
czuwać, pobiegli przed siebie.
Tuż przed polaną z kamieniem Klaudia zauważyła między pniami drzewa
kopertę. Zawołała Tomka, który minął już to miejsce i był jakieś 10 metrów
przed nią.
– Tomek poczekaj? – zawołała;
– Co jest, nie dajesz rady?
– Nie, nie o to chodzi. Zobacz, koperta!
– Cooo? – zapytał zaskoczony i szybko podbiegł do Klaudii, by wspól-
nie otworzyć kopertę. W kopercie znaleźli kredki do malowania twarzy
i informację:
„Domalujcie sobie nawzajem wąsy, okulary lub piegi i tak pomalowani wy-
konajcie 15 skoków żabką po ścice.
– O zgrozo, uduszę ich. – stwierdził Tomek – Dawaj nie ma czasu, ja
pierwszy.
Szybko wybrał odpowiednia kredkę i zaczął malować piegi na twarzy
Klaudii. Kilka roztarł, aby zrobić rumieńce na policzkach. Wykonał ostatnie
poprawki i oddał kredki koleżance. Ta natychmiast zabrała się do malowania
grubych i zakręconych na końcach wąsów.
– Ej, nie gilgocz mnie –zawołał śmiejąc się Tomek.
– Coś ty taki delikatny, ja nie marudziłam, już kończę.
Nagle nadjechał na rowerze mężczyzna ubrany w leśne moro.
– Cześć dzieciaki, co wy tam znów kombinujecie ?– zawołał z daleka.
– Dzień dobry panie Sroka, próbujemy dobrze się bawić. – odpowiedział
14 15
Tomek.
– No, tylko żeby mi ognia w lesie nie
palić, wszystko suche na wiór.
– Obiecujemy – zawołał za oddalają-
cym się mężczyzną Tomek.
– Kto to był? – zapytała Klaudia.
– Miejscowy leśniczy. – odpowiedział
Tomek.
– Leśniczy o nazwisku Sroka? – zaczęła
się głośno śmiać.
– No jakoś tak wyszło, widocznie takie
powołanie od urodzenia. Ale nie śmiej się
tak głośno, bo nas usłyszą.
Odwrócili się w kierunku kamienia
i śmiejąc się z siebie nawzajem, wykonali
15 skoków żabką po ścieżce. Gdy skoń-
czyli i już chcieli pobiec dalej, na rozwidleniu dróg Tomek zauważył ułożoną
z gałęzi strzałkę. Wyraźnie widać było, że jest świeżo wykonana.
– Zobacz, kamień jest w prawo, ale strzałka każe iść w lewo – powiedział.
– Może kamień już jest nieaktualny – stwierdziła Klaudia – Zobacz, celo-
wo kazali nam tą żabką. Gdybyś biegł dalej, to najprawdopodobniej byśmy
tego nie zauważyli.
– To co robimy? – zapytał.
– Idziemy za strzałką.
– Też tak myślę. Biegniemy, ale uważniej, bo rzeczywiście coś przegapimy.
Pobiegli zgodnie ze strzałką, by trać znów na kopertę ułożoną z patyków.
- Tomku, znowu mamy jakieś zadanie.
- No, ale najpierw musimy znaleźć list.
- Ja będę szukała na dole w krzakach czy mchu, a ty rozglądaj się po drze-
wach.
– Ok.
Szukali dobrą chwilę, po czym Tomek wykrzyknął:
– Mam, znalazłem. List był owinięty wokół gałęzie drzewa i przewiązany
sznurkiem, sprytnie. Chodź, przeczytamy, co znowu mamy zrobić.
Otworzyli kopertę i przeczytali:
Znajcie 5 szyszek, 5 małych kamyków i 5 dużych zielonych liści drzew.
Jak to wszystko znajdziecie, to zabierzcie je ze sobą, cofnijcie się do strzałki
i kierujcie się w stronę kamieni.
- Tomku, szukaj kamyków, a ja poszukam szyszek. Liści jest dużo, bo ro-
sną tu brzozy.
Gdy wszystko znaleźli, ruszyli z powrotem w stronę strzałki. Przeszli ka-
wałek drogi, w oddali zobaczyli kamień, do którego zmierzali. Nagle Klaudia
krzyknęła do Tomka.
– Zobacz, tam stoi...!
– Kto? - zapytał Tomek.
– No, no, ...- jąkając się Klaudia wydusiła wreszcie z siebie - ... ten pan
Sroka, leśniczy.
– Co on tam robi?
– Chodź, schowamy się za ten krzak i poobserwujemy. – odpowiedział.
Gdy tylko podeszli do krzaka, usłyszeli jak leśniczy ich woła.
– Chodźcie tu do mnie, nie chowajcie się. – zawołał, machając do nich.
Tomek już prawie się wychylił, gdy w ostatniej chwili Klaudia chwyciła go
za koszulę i powiedziała:
– Nie, nie idziemy, wracajmy tam skąd przyszliśmy.
Ale Tomek nie posłuchał Klaudii i wyszedł w stronę pana Sroki.
– Mam dla was wiadomość od Oli i Adama - powiedział mężczyzna.
– Wiadomość? Co to za wiadomość? - zapytał zdziwiony Tomek.
– Klaudia! Chodź szybko, to do nas! – zawołał.
Dziewczyna powoli zbliżyła się do nich.
– Otóż, Ola i Adam poprosili mnie, żebym przekazał wam kolejne zada-
nie do wykonania.
– Niedaleko, tuż za tym wzniesieniem, jest piękna polana, na której rosną
kwiaty.
Są tam czerwone maki, żółte kaczeńce i wiele innych. – rozmarzył się le-
śniczy.
– No dobrze, ale o co chodzi z tą polaną? – zapytali, równocześnie znie-
cierpliwieni, Tomek i Klaudia.
– Na tamtej polanie zobaczycie dalsze wskazówki do gry, ale zanim tam
dotrzecie, musicie przejść przez urwisko, nad którym rozłożony jest mostek.
– To będzie łatwe. – powiedział Tomek mrugając do niego okiem.
– Nie sądzę. – odparł leśniczy – Most jest już stary i trochę spróchniały,
a przez to i niestabilny.
– O nie! – krzyknęła Klaudia - Ja na pewno nie przejdę po tym moście.
– No chodź Klaudia, dasz radę. Ja ci pomogę, będę cię trzymał za rękę.
Żegnając się z panem Sroką, skierowali się w stronę wzniesienia, za któ-
rym miał być most. Szli bardzo nerwowo. Gdy doszli do wzniesienia, oka-
zało się, że nie ma tam żadnego mostu. Pan Sroka chciał napędzić stracha
16 17
Klaudii i zażartował sobie z niej wspólnie z Tomkiem. A widok naprawdę był
przepiękny. Jak daleko sięgnąć wzrokiem, było widać zieloną trawę, a na niej
cudny dywan z kwiatów.
– Tomku, widzisz to co ja? Jak tu pięknie!
– Widzę, widzę. Aż żal deptać, no ale musimy znaleźć zadanie dla nas.
Ciekawe gdzie je mogli schować.
– Rozdzielmy się, to pójdzie nam szybciej. – stwierdziła Klaudia.
– Niech będzie.
Gdy tak chodzili i szukali wskazówek, Klaudia co chwilę schylała się
i wąchała rosnące kwiaty. Nagle Tomek wykrzyknął:
– Klaudia! Mam! Znalazłem! Choć zobacz, na trawie z kwiaw zrobiona
jest koperta, a pod spodem jest kartka z informacją.
Na kartce przeczytali kolejne zadanie:
ZNAJDŹCIE ODPOWIEDNI PATYK I KORZYSTAJĄC Z NIEGO, LIŚCI
ZEBRANYCH WCZEŚNIEJ I ŁODYG KWIAW Z ŁĄKI ZBUDUJCIE
WAGĘ Z SZALAMI. NASTĘPNIE ZA POMOCĄ WAGI SPRAWDŹCIE,
CO JEST CIĘŻSZE, SZYSZKI CZY KAMYKI. JEŻELI SZYSZKI, IDŹCIE
SKRAJEM LASU Z LEWEJ STRONY, AŻ DO KOŃCA POLANY. W PRZE-
CIWNYM WYPADKU IDŹCIE W GŁĄB LASU ŚCIEŻKĄ TUŻ OBOK
WA S .”
Słońce było już bardzo wysoko i czuć było
wyraźnie na twarzy jego promienie. Do-
tychczasowy przebieg zabawy dał o sobie
znać. Oboje poczuli, że czas wreszcie zro-
bić przerwę. Klaudia zaproponowała to gło-
śno i rozłożyła jedzenie na kocu, który mieli
w plecaku, a Tomek wyszykował sprawnie
wagę szalkową. Zanim skończyła przygo-
towywać posiłek, chłopak już stał dumnie
z wagą wyraźnie wskazującą, że cięższe są
szyszki.
- Ty to jesteś szybki – powiedziała. –
Chodź zasłużyłeś na przerwę.
Przed nimi na serwetce leżały bułeczki ma-
ślane, rogaliki z dżemem, stał kompot wi-
śniowy i mocno już rozpuszczona mleczna czekolada z orzechami.
– Ooo, widzę, że czekolada nie wytrzymała naszej przygody. – stwierdził
Tomek – Przydałyby się łyżeczki, ale od czego mamy palce.
– Poczekaj, maślane bułeczki babuni będą jak znalazł – powiedziała
Klaudia i rozerwawszy jedną z nich, zanurzyła ją w roztopionej tabliczce –
Sam zobaczysz.
Kompot był lekko kwaskowaty i nadal dość chłodny, bo w plecaku leża-
kował zawinięty w koc. Teraz sprawdzał się idealnie. Zapakowali zbudowa-
ną wagę, pozostałości po posiłku i wyruszyli dalej. Ścieżka w głąb lasu była
wygodna, ale skoro cięższe były szyszki, musieli udać się skrajem lasu, gdzie
brakowało ścieżki. Trzeba było przebijać się przez gąszcz gałęzi i innych
naturalnych przeszkód przygotowanych przez przyrodę. Klaudia cały czas
czuła, jak coś ociera się o jej łydki, gdyż miała krótkie spodenki. Nic jednak
nie mówiła, bo nie mogła narzekać, aby Tomek nie pomyślał, że jest miękka.
Twardym trzeba być, a nie miętkim” – pomyślała i szła dalej przez gęstwiny.
Tomek tym czasem już wiedział, co ich czeka dalej. Dobrze znał ten te-
ren. Śmiać mu się chciało, gdy Sroka próbował Klaudię przestraszyć most-
kiem, którego nie było, ale musiał się powstrzymać, bo inaczej Klaudia by się
domyśliła, że ją wkręcają. Patrzył pełen podziwu na to, jak jego towarzysz-
ka zabawy radzi sobie z trudnym terenem. Widać było, iż nie jest jej lekko.
Domyślał się też, jaką trasą poprowadzą ich Ola i Adam. Wiedział, że naj-
trudniejszy będzie strumień. Wprawdzie był mostek, ale dostępny na leśnej
trasie, którą niestety musieli opuścić. Gdy doszli do skraju polany, Klaudia
obejrzała swoje nogi całe podrapane przez ich ścieżkę zdrowia. Tomek też to
zobaczył, ale nie komentował. Przed nimi pojawiła się ścieżka w głąb lasu.
Bez zastanowienia wyruszył dalej, pociągając za sobą swą towarzyszkę nie-
doli. Już wiedział, że ostatnia szansa na dogonienie uciekających, ulotniła się
wraz z ominięciem ścieżki, w górnej części polany.
– Chodź, chodź Klaudia, już niedaleko. Damy radę.
– No mam taką nadzieję, bo to już trochę długo trwa, babcia się będzie
martwiła gdzie jestem tak długo i czy nic mi się nie stało. – odpowiedziała.
– Jeszcze tylko duży las, mały zagajnik i powinniśmy dotrzeć do celu.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Szli leśną ścieżką i wypatrywali polany. Nagle
Klaudia powiedziała do Tomka:
– Słyszysz, jak dzięcioł stuka w drzewo?
– Słyszę.
– Kto pierwszy wypatrzy dzięcioła, ten wygrywa czekoladę.
– Ok, ale skąd czekolada? – zapytał rzeczowo.
– Babcia ma jeszcze jedną zachomikowaną. Widziałam w komodzie.
Chodzili oboje z zadartymi do góry głowami, rozglądali się, aż nagle rozległ
się krzyk Tomka.
– Mam! Znalazłem!
– Gdzie? – zapytała, ale nikt jej nie odpowiedział. Odwróciła się dookoła
18 19
szukając Tomka. Nigdzie go nie było. – Gdzie jesteś?
– Przy dużej brzozie, wpadłem do dziury, pomóż mi wyjść – usłyszała
głos przy brzozie na samym zakręcie.
– Już idę! – zawołała biegnąc w stronę brzozy – Jak ty to zrobiłeś?
– Patrzyłem na dzięcioła i nie zauważyłem dziury. Ale czekoladę wygra-
łem?
– Kochaniutki, nie nie. Skoro ja mam ci pomóc się wydostać, to czekoladę
zjemy razem.
– Dobra, dobra. Podaj rękę i wyciągnij mnie. Nie ma czasu, musimy iść
do przodu.
Klaudia pomogła wydostać się Tomkowi, ten szybko się otrzepał i poszli
dalej. Wspominali po drodze upadek Tomka do dziury. Śmiali się całą drogę,
że Klaudia dzięcioła nawet nie zobaczyła, a wygrała czekoladę razem z nim.
W tym czasie, Adam i Ola byli już na mecie. Siedząc na wielkim kamie-
niu, czekali na Klaudie i Tomka. Zastanawiali się obydwoje, czy grupa tropią-
ca zgubiła ślad, czy w dalszym ciągu są na dobrej drodze. Ola zapytała:
– Adam, jak myślisz, czy Klaudia i Tomek poradzą sobie z tym zadaniem?
– Jestem przekonany, że tak. Tomek jest bardzo dobry w łamigłówkach.
– Klaudia też jest bardzo bystra – odpowiedziała Ola.
– Olu, niedaleko jest ambona dla myśliwych, chodź pójdziemy się na nią
wdrapać i będziemy ich wypatrywać. Wyjdziemy im naprzeciw. I tak wygra-
liśmy.
– Świetny pomysł! – odparła i poszli w kierunku ambony.
W tym czasie Klaudia i Tomek dotarli już do zagajnika. Był bardzo gęsty,
pełen niskich i iglastych drzew.
– Klaudia, zostały nam jeszcze do odnalezienia dwie koperty. Musimy być
bardzo uważni. – zauważył Tomek.
– Dobrze Tomku, idź pierwszy, lepiej żebyśmy się nie rozdzielali, trochę
się boję – odrzekła Klaudia.
– Dlaczego się boisz? – zapytał.
– Myślisz, że są tu dziki? – odparła Klaudia.
– Z pewnością tak. – zaśmiał się głośno Tomek, ale gdy spostrzegł prze-
rażenie w oczach Klaudii, natychmiast dodał – No coś ty, nie wygłupiaj się,
żartowałem. – i chwycił Klaudię za rękę, po czym pewnym krokiem ruszyli
dalej. Nagle spostrzegli przed sobą paśnik dla zwierząt, który był wypełniony
sianem. Tomek szybko zaczął przebierać rękoma w paśniku, w poszukiwaniu
kolejnego znaku. Głośno wykrzyknął:
– Mam! Jest! Jest!
– Co jest? – zapytała Klaudia.
– Jest kolejna koperta. – odrzekł Tomek i szybko zaczął ją otwierać.
– Spójrz to litera E – powiedział do Klaudii Tomek.
– To na pewno będzie wyraz KAMIEŃ, teraz już jestem przekonana. Kie-
rujmy się do zbiegu rzek. – odparła Klaudia.
– Ale pamiętajmy, że została ostatnia koperta, którą musimy znaleźć.
Bez niej nie uznają nam rozwikłania zagadki, także szukajmy dalej. - rzekł
Tomek.
– Dobrze to szukajmy dalej. – stwierdziła bardziej już chyba do siebie niż
do Tomka, Klaudia. - Jestem już trochę zmęczona , a ty?
– Ja bardziej jestem głodny niż zmęczony - odparł Tomek. - A w plecaku
nie ma już nic do jedzenia.
Przeszli około 200 metrów, gdy w oddali zobaczyli na leśnej polanie, między
drzewami, piękne, bujne jagodziny.
– O! – krzyknął Tomek – Chodź Klaudia, pozbieramy trochę jagód.
– Ech przestań, musimy szukać koperty, a nie zbierać jagody – odpowie-
działa, ale Tomek był tak głodny, że urwał parę garści jagód i z ogromnym
apetytem od razu je zjadł. Gdy troszkę zaspokoił swój głód, ruszyli dalej.
Klaudia ukradkiem śmiała się, spoglądając na Tomka, bo miał oletowe usta
i zęby o tych jagód. Nie chciała jednak go denerwować, więc postanowiła mu
o tym nie wspominać. Szli już jakiś czas, rozglądając się dookoła, ale niczego
szczególnego nie widzieli. Klaudia, już trochę znużona, rzekła:
– No gdzie ta koperta. Zapadła się pod ziemię czy jak?
Aż tu nagle zobaczyli jakiś opuszczony szałas.
– Zajrzyjmy do niego – rzekł Tomek.
– Dobrze, ale ty idź pierwszy - odrzekła Klaudia.
Tomek, jak na chłopca przystało, musiał wykazać się odwagą i pierwszy
wszedł do szałasu.
– Mam, mam! - krzyknął.
– Co masz? – zapytała.
– Ostatnią kopertę.
– Hurra, nareszcie!!! – Klaudia ,nie czekając ani chwili dłużej, weszła do
szałasu za Tomkiem, aby otworzyć wspólnie kopertę. W środku, tak jak się
domyślali wcześniej, była litera Ń. Mamy już wszystkie koperty i hasło. To
KAMIEŃ.
- Czyli co teraz, musimy szukać kamienia? – zapytała Klaudia.
– No co Ty? – powiedział Tomek – Przy kamieniu byliśmy, gdy spotkali-
śmy pana Srokę. Poszukajmy znaków.
Na drzewie obok szałasu narysowany był biały prostokąt zieloną kres
i zielonym ludzikiem idącym z kijkami, wskazujący, że są na zielonym szla-
ku pieszym. Gdy jednak Klaudia spojrzała uważnie, dostrzegła napis, chyba
20 21
wykonany ołówkiem:
„K+T => 76/75”
– Zobacz! – zawołała – Mamy wskazówkę! Chodźmy w tym kierunku. –
i szybkim krokiem ruszyli dalej.
– Ale co oznaczają te liczby. – głośno myślał już w trakcie drogi Tomek. –
Nie mam żadnego pomysłu. Może ilość kroków?
Jednak przeszli dobre 400m, a nie widzieli żadnej wskazówki. Zbliżali się
właśnie do przecięcia leśnych ścieżek, gdy oboje właściwie w tym samym
momencie dostrzegli biały słupek z napisem z jednej strony 75, a drugiej 76.
– Chodziło o słupek oddziałowy! – zawołał Tomek – No tak, czemu od
razu na to nie wpadłem. Spójrz, na górze słupka jest E.
– Ale po co nam kolejna litera? – zapytała Klaudia – Przecież hasło nie
może być KAMIEŃE.
– Nie, nie! Litery z kopert to hasło, ale ta litera nie jest w kopercie.
Co jeszcze może oznaczać E? Pomyśl.
– No tak, kierunki świata. Poczekaj, jak to było ... E to wschód? – zapytała.
– Bardzo dobrze – odpowiedział z aprobatą w głosie Tomek.
– Ale skąd będziesz wiedział, gdzie jest wschód? Przecież słońce jest tak
wysoko, że nawet drzewa cienia nie rzucają. – myślała głośno Klaudia.
– A widzisz, w tym miejscu przydaje się harcerska młodość. Takie słup-
ki są umieszczane zawsze w północno-wschodniej części, czyli wschód
mamy po lewej stronie słupka. Chodź, bo szkoda czasu.- powiedział i ruszyli
w wyznaczonym kierunku.
Wreszcie doszli nad rzeczkę, któ-
rą trzeba było przejść po wystają-
cych kamieniach, innej drogi nie
było. Na szczęście w tym miejscu
nie była tak szeroka, jak zapamię-
tał ją Tomek, ale za to strumień
był wartki, a woda zimna, by nie
powiedzieć lodowata.
– Tomku, jak mamy przejść
przez tę rzekę. Ja nie dam rady.
– Dasz radę, będziemy skakać
po kamieniach. Woda nie jest bardzo głęboka. Ja pójdę pierwszy, a ty stawiaj
nogi na te same kamienie co ja.
– No dobra spróbujmy, ale powoli i trzymaj mnie za rękę.
Skakanie poszło o wiele lepiej niż myślała. Skakali jak małe sarenki. Potem
poszli dalej gęsiego wąską dróżką, zbliżając się do punktu, w którym mieli
spotkać się z Olą i Adamem. Gdy tak szli lasem, usłyszeli jakieś pohukiwanie.
To Adam schował się w krzakach, aby ich przestraszyć.
– Co to? Tomek, słyszałeś to co ja?
– Tak, słyszałem. Ale nie wiem, co to było. Chodźmy lepiej dalej.
Poszli szybkim tempem i tuż za zakrętem lasu dostrzegli pod krzakiem sie-
dzącą dziewczynę. Ale niespodzianka, to Ola, a obok niej kamień pamiąt-
kowy z tabliczką jeszcze z czasów wojny. Tabliczka upamiętniała jakiegoś
dowódcę, który w tym miejscu zginął. Zanim zdążyli do niej dojść, zza ich
pleców wyskoczył Adam.
– Hura, hura, w końcu się spotkaliśmy! Już myślałam, że nigdy się nie
zobaczymy. – powiedziała Ola.
– Ja też się bardzo cieszę, że nas znaleźliście. – odpowiedziała Klaudia –
Już stanowczo wystarczy na dziś.
– No to daliście nam rozrywkę. Przeżyliśmy fajne przygody. – powiedział
Tomek – Musimy to powtórzyć, będzie rewanż...
- Ale chwila... – przerwała mu Klaudia. – Nie mieliśmy zakończyć przy
kamieniach i zbiegu rzek?
- No tak. – odrzekł Adam – Nudziło się nam strasznie i wyszliśmy wam
naprzeciw. Chcieliśmy was z daleka obserwować, ale jak zobaczyłem ten ka-
mień, pomyślałem, że skrócimy wam trasę i się udało. Jest kamień? – zapytał.
A Ola szybko dodała:
- Jest, więc wszystko zgodnie z umową.
Ruszyli do wsi, opowiadając swoje leśne przygody. A było co opowiadać.
Gdy Klaudia wróciła do domu, dochodziła godzina 2 po południu. Jak tylko
weszła do kuchni, babcia zawołała:
– Gdzieś ty zginęła duszyczko. Już myślałam, że nie zdążysz na obiad
i będę jadła sama.
W kuchni pięknie pachniało knedlami ze śliwkami, ale i czymś jeszcze, za
czym Klaudia często tęskniła w mieście. Zapach palonego drewna i … coś
jeszcze, ale nie wiedziała co. Babcia miała w kuchni stary piec, na którym
gotowało się, podkładając do środka węgiel lub drewno i właśnie zapach
tego drugiego tak ją pobudził. W ogóle u babci było wiele starych rzeczy. Na
środku przy oknie stał duży drewniany stół nakryty ceratą w biało-brązo
kratę. Obok kuchenna komoda, również w starym stylu. W dolnej pojemnej
części babcia trzymała garnki i patelnie. W górnej zaś było troje drzwiczek
z szybkami przesłoniętymi od środka ranką, przewiązaną delikatnie w po-
łowie czerwoną wstążką. Za tymi drzwiczkami znajdowały się półki wyło-
żone również ceratką w kwiaty, a na nich stały szklanki i talerzyki deserowe.
22 23
Babcine szklanki miały takie śmieszne metalowe koszyczki z uszkiem. Tylko
u babci takie cuda. Do tego zawsze można było tam znaleźć coś słodkiego na
przekąskę. Po bokach środkowej części szai były małe drzwiczki, za który-
mi babcia trzymała z jednej strony leki, a z drugiej przyprawy. Klaudia miała
zakaz zaglądania do tych leków.
– No dawaj maleńka, chwytaj za wiosła i jemy, bo wszystko wystygnie –
wyrwała ją z zamyślenia babcia.
– Babciu, ale mieliśmy podchody. Byłam w drużynie z Tomkiem, tym
z dolinki i szukaliśmy Oli i Adama i … – zaczęła opowiadać prawie na jed-
nym wdechu Klaudia.
– Spokojnie skowroneczko. Teraz jedz, a opowiesz przy szarlotce… – nie
dała rady skończyć zdania babcia, bo Klaudia wykrzyknęła:
– Przy szarlotce! Wooow…, babciu, to ten zapach czułam po wejściu, ale
nie mogłam wpaść na to, co to za woń.
– Ale teraz jemy, a opowiadamy przy deserze. Podobno miał być budyń.
- Budyń, no tak – przypomniała sobie poranne zamówienie Klaudia.
- I ogólnie, popołudnie spędzamy z babcią, bo się w ogóle nacieszyć to
nie mogę. Dzwoniła mama i tak jak się umówiłyśmy, przekonałam ją, żebyś
została do festynu. Wyraziła zgodę, więc postanowione. – powiedziała, uda-
jąc surowy głos babcia.
– Huuuraaaa…., babciu, jesteś najlepsza!. – zawołała Klaudia i już chciała
wstać od obiadu, aby ją uściskać, gdy ta spojrzała udając surową minę. Obie
się roześmiały i zabrały do obiadu.
Potem była szarlotka i opowieści na słonecznym podwórku. A jeszcze
później gra w wojnę i tak minęło całe popołudnie. Dopiero wieczorem Klau-
dia pobiegła zobaczyć się trochę z Olą, która właśnie skończyła swoje domo-
we obowiązki.
Rozdział 3
Floyd
Następnego dnia po śniadaniu, wszyscy spotkali się, za stodołą babci
Klaudii.
– Jak dziś spędzimy czas? – spytała Ola.
– Może pójdziemy drogą w stronę mokradeł i nazrywamy pachnącego
bzu do wazonów? – odrzekła Klaudia.
– Dobry pomysł. Znam jeszcze miejsca, gdzie rosną konwalie. – wtrącił
Tomek.
– Ale tam może być niebezpiecznie, to przecież stare trzęsawisko. – po-
wiedziała Ola.
– Bez obaw, znam ten teren i każdy jego zakątek. Jeździłem tamtędy nie-
jednokrotnie z moim tatą, do pana Stasia po miód – odparł Adam.
Po czym Tomek dodał:
– Będziemy ostrożni. Poza tym, można odwiedzić tam kilka starych bun-
krów z czasów II wojny światowej.
Ruszyli więc w ustalonym kierunku, a na twarzach każdego z nich malował
się szeroki uśmiech. Dzień zapowiadał się bardzo pogodnie. Na niebie nie
było ani jednej chmury, a na łąkach grały świerszcze i pasikoniki. Dookoła
rozlegał się piękny śpiew ptaków. W czasie wspólnej wycieczki wszyscy sobie
podśpiewywali, wygłupiając się radośnie. Gdy tylko zbliżali się do mokradeł,
Ola z Klaudią zaczęły zbierać bez z pierwszych napotkanych krzewów, nato-
miast Adam i Tomek oddalili się niepostrzeżenie w stronę bunkrów. Dziew-
czyny były pochłonięte zrywaniem bukietów do tego stopnia, że nawet tego
nie zauważyły. Gdy schodzili do bunkra, Adam usłuszał cichutki pisk.
– Słyszysz to co ja? – zapytał.
– Ja nic nie słyszę. – odpowiedział Tomek, po czym dodał – Wkręcasz
mnie, pewnie chcesz mnie nastraszyć.
– Nie! Bądź cicho, posłuchaj przez chwilę. – dodał stanowczym głosem
Adam.
– Teraz słyszę. To jakby skomlenie psa. Wydaje mi się, że wydobywa się
z głębi bunkru. Choć, zejdziemy niżej. – zaproponował Tomek i ruszył przo-
dem.
Poszli pośpiesznym krokiem, trzymając się zardzewiałych poręczy. Po
zejściu, ich oczom ukazał mały szczeniaczek, który z każdą chwilą zaczynał
coraz bardziej skomleć. Adam wziął go na ręce i zręcznie otrzepał, ponieważ
pies był cały brudny od wilgotnej ziemi.
– Adam! Choć szybko. Musimy go wziąć na zewnątrz i pokazać dziewczy-
24 25
nom. – powiedział Tomek.
– Masz rację chodźmy! Idź pierwszy. – odrzekł Adam.
Tomek, wybiegając z bunkru, głośno krzyczał:
– Dziewczyny! Dziewczyny! Chodźcie szybko, zobaczyć kogo znaleźli-
śmy!
W tym momencie Ola z Klaudią odłożyły zrobione przez siebie bukiety
i pędem pobiegły do chłopaków.
Ze zdumienia dłuższy czas przecierały oczy.
– Klaudia, spójrz, to jest mały szczeniaczek. – powiedziała Ola, po czym
dodała – Chłopacy skąd wy go macie?
– Znaleźliśmy go na dole, w bunkrze. – odpowiedział Adam.
– Co my z nim zrobimy? Musimy go zabrać, nie możemy go tu zostawić.
– powiedziała Klaudia.
– Oczywiście, weźmy go jak najszybciej do domu. – odpowiedzieli
chłopacy.
– Ola, chodź, weźmiemy nasze bukiety i wracamy. – powiedziała Klaudia.
W drodze powrotnej ich radość była jeszcze większa z powodu znalezieniu
pupila. Każdy chciał go chociaż przez chwilę potrzymać. Zaczęli rozmyślać
nad imieniem dla psa.
– Jak go nazwiemy? Trzeba mu nadać imię. – powiedziała Klaudia.
– Może Azor. – zaproponował Tomek.
– Nie! Azor nie, przecież tak nazywa się pies piekarza. – odpowiedziała
Ola.
– To może Reks? – rzucił Adam.
– Mi podoba się Floyd. – cicho powiedziała Klaudia.
– Floyd? Co to za imię? – huknęli chłopacy.
– U nas na wsi żaden pies nie ma takiego imienia. – odrzekła Ola, doda-
jąc, że to świetny pomysł.
- Tak, będzie się nazywał Floyd! – przyznali wszyscy zgodnie, a Klaudia w
duchu pomyślała „sobie”: Zrobię wszystko, żebyś był mój. Mój własny pies.
Ech…, ale co na to rodzice…
Klaudia, trzymając się swojego planu, stanowczo oznajmiła pozostałym to-
warzyszom, że Floyda zabierze ze sobą do babci i się nim zaopiekuje.
– Dobrze. – odpowiedzieli – Ale pod jednym warunkiem. Jutro zaraz po
śniadaniu spotkamy się tutaj, żeby zobaczyć jak się miewa Floyd.
– Pewnie! - krzyknęła z radością Klaudia. Pomachała im jeszcze ręką
i weszła do domu.
Gdy tylko stanęła w progu, usłyszała:
– Dziecko kochane, coś ty przyniosła? - powiedziała ze zdziwieniem babcia.
Klaudia cichutkim głosem odpo-
wiedziała:
– Babciu, babuniu kochana,
wszystko zaraz ci wytłumaczę. Zo-
bacz jaki śliczny, malutki piesek.
Znaleźliśmy go w bunkrze, był wy-
straszony i bardzo skomlał.
– Klauduniu, ja wszystko rozu-
miem, ale……..
– Poczekaj babciu, nic nie mów.
– przerwała Klaudia – Proszę, po-
zwól mi go zatrzymać, on potrzebu-
je pomocy.
Babcia nie wiedziała, co zrobić. Nie
miała serca odmówić swojej uko-
chanej wnuczce, a z drugiej strony
wiedziała, że godząc się na to, żeby pies mógł zostać, nie podejmowała do-
brej decyzji.
– A co na to rodzice, słoneczko? – zapytała – Przecież ja już mam Reksa.
– Musimy ich przekonać, zobacz jaki słodki.
Babcia sama była miłośniczką zwierząt i doszła w myślach do wniosku, że
jeśli rodzice się nie zgodzą, to Reks będzie miał kolegę. Utrzymał się jeden,
utrzymają się dwa. Po ktkim namyśle zgodziła się, jednocześnie oznajmia-
jąc:
- Dobrze Klaudusiu, pomożemy mu. Trzeba go wykąpać i nakarmić, ale
musisz wiedzieć, że jutro będzie trzeba popytać we wsi, czy ktoś go nie szuka.
Klaudii ten pomysł nie bardzo się spodobał, bo chciała zatrzymać psa dla
siebie, ale mimo to postanowiła się zgodzić, żeby chociaż przez kilka dni
Floyd mógł być z nią.
Kiedy już razem z babcią oporządziły psa, Klaudia powiedziała:
– Babciu zobacz, dopiero teraz widać jaki on śliczny. Ma piękne, puszyste
futerko czekoladowego koloru, malutkie uszka i brązowe oczy. Jego ogonek
radośnie macha, przez co można wywnioskować, że szybko się zadomowił
i dobrze się tu czuje.
Babcia widziała, jak wnuczce zależy na psie. Przeczucia jej nie myliły,
bo znała dobrze swoją wnusie i domyślała się, co planuje.
– Późno się robi i pora iść spać. – powiedziała biorąc ze swojej starej, tro-
chę skrzypiącej szafy koc i rozkładając go w przedpokoju.
– Tu dziś będzie spał Floyd, a jutro……..
26 27
- Tak, tak – przerwała Klaudia, ucinając rozmowę i weszła do swojego
pokoju.
Jednak długo nie mogła zasnąć. Zastanawiała się, co zrobić, żeby Floyd mógł
z nią zostać na zawsze. Wiedziała, że nie będzie to łatwe, ale postanowiła,
iż tak łatwo się nie podda. Noc minęła jej niespokojnie. Wczesnym rankiem
wstała i od razu pobiegła do Floyda, jednak ku jej zdziwieniu, psa tam nie
było. Klaudia wpadła w panikę.
– Babciu, babciu, nie ma go!
– Kogo? – zapytała, krzątająca się od rana po kuchni babcia.
– Psa! Zniknął, nie ma go!
– Znajdzie się. Szukałaś go na podwórku albo w domu?
– Nie, nie, jeszcze go nigdzie nie szukałam. Tylko patrzę, że nie ma go
w korytarzu na kocu. Zaraz się ubiorę i będę go szukać na podwórzu. A teraz
rozejrzę się w domu.
I zaczęła intensywne poszukiwania. W kuchni go nie było, w łazience też nie.
W sypialni u babci niestety pusto. Gdzie on się mógł schować.
– Floyd! – zawołała – Gdzie jesteś!
Klaudia ubrała się szybko, bo mimo lata, w piżamie jeszcze za zimno o po-
ranku i wybiegła na podwórze szukać psa. Zaglądała pod każdy krzak, za
każdą bramę, nigdzie go nie widziała. Zbliżała się godzina 8. O 9 mieli przyjść
Ola z Tomkiem i Adamem, żeby zobaczyć jak mały piesek się czuje. Nigdzie
go nie było.
- Co ja powiem znajomym, jak przyjdą - pomyślała Klaudia - Co ja im
powiem. Że go zgubiłam? Ale może pomogą mi go szukać.
W końcu, po obejściu całego podwórza doszła do wniosku, że powie im
prawdę. Powie im, jak było. Że poszłyśmy spać, a rano, jak wstałyśmy z bab-
cią, to jego już nie było.
– Klaudia, chodź na śniadanie! – wołała babcia w drzwiach domu –
Później poszukasz Floyda.
Po śniadaniu Klaudia wyszła na podwórko, a tam już czekali na nią znajo-
mi. Opowiedziała im całą historię. Wszyscy zastanawiali się, co się mogło
z nim stać i gdzie go szukać. Wszyscy, łącznie z babcią, obeszli jeszcze raz
całe mieszkanie. Bez skutku. Na podwórku też nigdzie nie mogli go znaleźć.
Nagle usłyszeli szczekanie Reksa. Pobiegli wszyscy zobaczyć, czemu szczeka.
Reks tymczasem stał przed budą i wyglądał na co najmniej lekko zaskoczo-
nego.
– Reks, czemu szczekasz? Co się stało? – zawołała Ola, która pierwsza
dobiegła do psa.
Ten, cały czas odwrócony w stronę budy, dziwnie kręcił pyskiem raz
w jedną, raz w drugą stronę, nie przestając przy tym szczekać. Zajrzeli do
budy. W środku spał mały Floyd. Wszyscy zaczęli się śmiać, nie mogąc się
nadziwić, jakie sobie zrobił schronienie. Nikomu nie przyszło do głowy,
że mógł się tam schować. Floyd tymczasem zaczął się powolnie przecią-
gać, obudzony widocznie tymi hałasami. Po tym szczęśliwym zakończeniu
poszukiwań, babcia wróciła do swoich obowiązków, a młodzi udali się na
polanę za stodołą. Tam na przemian rzucali Floydowi patyk, aby nauczyć
go aportowania lub uczyli podstawowych komend. Słabo to wychodziło,
gdyż znajda biegała cały czas między różnymi osobami, gubiąc się, kogo ma
słuchać. Zamiast się uczyć poleceń, patrzył tylko, kto będzie chętny go po-
głaskać, przytulić i dać więcej miłości. Jedyne, co uzyskali, to tyle, że powo-
li zaczął reagować na swoje imię. W końcu położyli się w kółku na trawie,
a Floyd skakał między nimi i lizał po twarzach. Słońce pięknie świeciło, wia-
terek lekko powiewał i wszystkim było tak przyjemnie, że nikt się nie chciał
ruszać z ziemi. W końcu zdezerterował Adam, siadając na ziemi i mówiąc:
– Dobra, koniec tego dobrego. Słuchajcie, ja muszę lecieć, bo wyskoczy-
łem tylko na chwilę. Muszę sprzątnąć w oborze.
– To może pójdziemy ci pomóc? – zapytał Tomek.
Na to Klaudia spoglądając na Olę stwierdziła:
– Sorki, no ja nie mogę. Muszę zrobić ogłoszenia o Floydzie i rozwiesić
we wsi.
– To ja ci pomogę, a Tomek niech pomoże Adamowi. Jak wszystko ogar-
niemy, to znów się spotkamy po południu. Może skoczymy nad jezioro? –
zaproponowała Ola.
Tomek i Adam też na to przystali i ruszyli w kierunku wsi. Floyd ruszył za
nimi, ale gdy Klaudia zawołała go kilkukrotnie, zawrócił i przyszedł posłusz-
nie do dziewcząt.
– Grzeczny pies – stwierdziły obie naraz i zaczęły się z siebie śmiać, na co
czworonóg zaczął głośno szczekać i skakać dookoła dziewcząt. Pisanie ogło-
szeń poszło całkiem sprawnie. Już po godzinie dziewczyny były gotowe do
wyjścia z plikiem świeżo zapisanych kartek. Ponieważ była to pora drugiego
śniadania, babcia przed wyjściem zawołała je na kaszkę z jagodami. Klaudia
siedziała, jedząc kaszkę wyraźnie bez apetytu. Widząc to, babcia powiedziała:
– Nie martw się. Mała szansa, że ktoś się zgłosi, ale tak trzeba. Sama wi-
działaś, jak ci było przykro, gdy rano Floyd zginął. A jeśli ktoś, gdzieś za nim
tęskni tak jak ty?
– No wiem. – stwierdziła Klaudia i wyszła z Olą z domu, spełnić przykry
obowiązek.
Zaczęły od płotu babci, następnie udały się w kierunku wsi. Tym sposo-
28 29
bem ogłoszenie zawisło na tablicy przy byłym budynku poczty, na murze ko-
ścioła, na oknie w sklepie, przy wejściu do parku i jeszcze w kilku wybranych
miejscach. Floyd cały czas wędrował z nimi, zabawnie machając ogonem. Na
początku biegał wszędzie, gdzie się da i wracał na chwilę wołany przez jedną
z dziewcząt. Teraz jednak przez wieś szedł, trzymając się blisko dziewcząt.
Do rozwieszenia zostały im jeszcze trzy ogłoszenia, gdy obok nich zatrzymał
się przejeżdżający ciągnik rolniczy z doczepioną z tyłu maszyną rolniczą.
Klaudia zerknęła na nią, ale nie znała się na tyle na rolnictwie, aby wiedzieć,
do czego służy. Z ciągnika, nie wyłączając silnika, wychylił się pan Bogdan,
właściciel jednego z największych gospodarstw we wsi.
– Gdzie znalazłyście uciekiniera?- zapytał.
– Uciekiniera? – zapytała Ola.
– No tak, uciekiniera. – odpowiedział wskazując ręką na Floyda, który
grzecznie stał przy dziewczętach.
– Zna pan Floyda? – zapytała z przerażeniem Klaudia.
– Pewnie, że znam. Moja suka urodziła jakiś czas temu piątkę. Trójkę uda-
ło mi się już wydać, a dwa mi zostały. Ten wczoraj znów zwiał i tyle go wi-
dzieli. To już trzeci raz. Gdzie go znalazłyście?
– W bunkrze przy trzęsawiskach. – odpowiedziała Ola, bo Klaudia nic z
siebie nie mogła wydusić.
– I co teraz? Jak szukacie właściciela, to mówi do was. – stwierdził, patrząc
na ogłoszenia w dłoniach Klaudii.
– To babcia …. – wydukała Klaudia. Widząc to, Ola przerwała jej szybko,
mówiąc:
– Ale panie Bogdanie, mówił pan, że wydaje szczeniaki.
– No wydaję, to nieprecyzyjne. Tak zupełnie za darmo to nie, bo się źle
będą chowały. – stwierdził patrząc na łzy w oczach Klaudii. – Ale jak przyj-
dziecie odrobić, to możecie go zatrzymać.
– Naprawdę? – zawołała Klaudia.
– A co mi za różnica gdzie pójdzie.
– No a co miałybyśmy robić? – zapytała Ola.
– Nieważne.. – zawołała Klaudia – .. będziemy robić wszystko, co potrze-
ba proszę pana.
– Ech…., niech stracę. Wpadnijcie jutro z rana. Popracujecie jeden dzień
przy truskawkach i jest wasz.
– Hurrraaaaa… – zawołały obie, a Klaudia dodała – Będziemy zaraz po
śniadaniu. Ósma może być?
– Może, może. Tylko pilnujcie go, żeby wam nie uciekł, zanim go odrobi-
cie. Umowa obowiązuje.
– Będziemy pilnować! – zawołały i natychmiast całe szczęśliwe pobiegły
do domu.
Po drodze przechodziły obok gospodarstwa Adama. Widząc na podwó-
rzu chłopców pchających ciężką taczkę, zawołały z daleka:
– Floyd jest nasz! Floyd jest nasz!
– Super! – odkrzyknął Tomek – My jeszcze popracujemy! Do zobaczenia
o 16 nad jeziorem!
– Ok, będziemy! – odkrzyknęła Ola.
Zbliżała się godzina 16. Klaudia niecierpliwie przebierała nogami
w kuchni.
- Co ty taka niespokojna? – zapytała babcia.
– Idziemy zaraz nad jezioro, umówiłam się z przyjaciółmi.
– Nad jezioro? A co wy tam będziecie robić? – dopytywała babcia.
– Piknik, piknik babciu! – krzyknęła radośnie Klaudia – Spakujesz mi
troszkę twoich smakołyków?
– Oczywiście wnusiu, z wielką przyjemnością. – odrzekła babcia – Upie-
kłam właśnie ciasto drożdżowe ze śliwkami. Zrobię ci też kanapki z twoim
ulubionym serem.
Do wiklinowego koszyczka włożyła też soczyste, czerwone jabłka zerwa-
ne z jabłoni, która rosła obok domu oraz sok z malin.
– Dziękuję babciu, ale pyszności mi tu dałaś. – powiedziała Klaudia i skie-
rowała się do wyjścia.
– Pamiętaj tylko, wróć przed kolacją – powiedziała babcia.
Klaudia dotarła nad jezioro jako pierwsza. Czekając na Olę, Tomka i Ada-
ma, rozglądała się wokół siebie. Floyd, gdy tylko zobaczył wodę, natychmiast
wskoczył i zaczął gwałtownie chlapać.
– Cześć Klaudia! – krzyknęli z daleka przyjaciele.
- No jesteście. – uśmiechnęła się Klaudia i zaczęła rozkładać koc, żeby
wszyscy mogli na nim usiąść. Siedząc razem, zajadali pyszności, które przy-
gotowała babcia Klaudii. W pewnym momencie Tomek zauważył, że za za-
roślami widać jakiś mały pomost.
- Chodźcie zobaczymy, czy się jeszcze trzyma. – powiedział do Adama.
– Nie! Chłopaki! – zawołała Ola. – To może być niebezpieczne.
Ciekawość chłopów była jednak silniejsza i postanowili pójść na pomost.
Floyd wstał i udał się za nimi. Tomek pewnym krokiem wszedł i zawołał do
Adama:
– Choć, zobacz ile tu pływa ryb! Woda jest taka czysta, że widać jak pły-
wają.
Zaciekawieni całą sytuacją, nie zauważyli, że dziewczyny, również wstały
30 31
z miejsca pikniku i poszły w drugą stronę. Znalazły polanę, na której zoba-
czyły piękne kwiaty koniczyny. Postanowiły nazrywać tych kwiatów i upleść
z nich wianki na głowę. Słoneczko pięknie świeciło, a wokół słychać było
śpiew ptaków i odgłos latających pszczół, które zbierały pyłek z kwiatów. Sie-
lanka nie trwała długo, gdyż nagle Klaudia i Ola usłyszały od strony jeziora:
– Na pomoc, na pomoc!
To krzyczał Tomek:
– Adam wpadł do wody!
Dziewczyny szybko przybiegły do Tomka ale ten już skoczył z pomostu
na główkę, żeby pomóc wydostać się Adamowi. Raz go było widać, raz nie.
To się zanurzał w wodzie, to wynurzał.
– Jak wam pomóc? – krzyczały dziewczyny.
– Zaraz go chwycę i przypłyniemy do brzegu. Stójcie spokojnie, dam radę.
– wołał Tomek z wody.
Na szczęście był świetnym pływakiem, miał nawet kartę pływacką, nie
to co Adam. Ten pływał w miarę, ale tym razem spanikował, jak zarwały
się deski na pomoście i wpadł do wody. Zanim się zorientował, co się stało,
zaczął się topić. Dziewczyny zawołały Floyda i rzuciły mu daleko w wodę
dmuchaną piłkę plażową. Ten błyskawicznie popłynął w stronę piłki. Gdy j
przy niej był, Tomek z wody zawołał psa, aby podpłynął z piłką. Floyd po-
słusznie pchał nosem piłkę w stronę Adama, traktując wszystko jak zabawę.
Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie stał się bohaterem. Adam powiesił się na
piłce, a Tomek doholował go do brzegu. Następnie pomógł wyjść Adamowi
z wody, a dziewczyny opatuliły go kocem, żeby odpoczął i doszedł do siebie.
Wszystko z nim było w porządku, ale był strasznie przestraszony i potrze-
bował chwili, żeby dojść do siebie. Wszystkim ulżyło i byli już spokojni, iż
wszystko dobrze się ułożyło. Pies biegał dookoła nich, cały czas otrzepując
się z wody nieświadomy, jak ważną odegrał rolę.
– Dzięki za piłkę i szybką reakcję. Adam nie należy do lekkich i nie wiem,
czy dałbym radę bez tego. – stwierdził ze szczerą wdzięcznością w głosie To-
mek.
– Jak to niedużo potrzeba do nieszczęścia, a mówiłyśmy wam: „Nie idźcie
tam, bo to może być niebezpieczne.” – odpowiedziała z żalem Ola.
– Boże, jaki tu jesteś mądry Floyd. Dobry, dobry pies. – powtarzała Klau-
dia ściskając liżącego jej twarz psa. Po chwili Adam czuł się już dobrze, więc
dziewczyny powiedziały:
– No, koniec smutków. Zaczynamy naszą imprezę. Rozkładamy wszystkie
rzeczy i zaczynamy piknik. Poopalajmy się jeszcze trochę, może wody na
dzisiaj już starczy. Posiedzimy sobie na kocyku, zjemy coś i popijemy sokiem
babci.
Gdy impreza się rozkręciła, Klaudia zaproponowała:
– Poopowiadajmy sobie dla odmiany wesołe historie. Co was w życiu spo-
tkało? Kto pierwszy, kto będzie zaczynał?
Pierwsza zgłosiła się Ola.
– Miesiąc temu szłam
chodnikiem przez miasto
i zobaczyłam, że leży port-
fel. Taki ładny, brązowy, skó-
rzany. Schylę się – tak sobie
myślę – i podniosę. Zajrzę do
środka, ciekawe, co tam jest.
Ale co się schylam, to portfel
ucieka przede mną. Co jest
grane? Jeszcze raz się schy-
lam, wyciągam rękę, znowu
ucieka. W końcu słyszę jakiś
śmiech. A to chłopcy leżący w krzakach, mieli portfel przywiązany na żyłce
i go powoli ciągnęli do siebie. Śmiechu było co niemiara. Ale w pierwszej
chwili bardzo się zdenerwowałam. Kto opowiada drugi? – zapytała, kończąc.
– To może ja. – zaczął Tomek – Pamiętacie, w zeszłym roku na festynie
była strzelnica. Bardzo chciałem wystrzelić sobie grę planszową Monopol.
Nie udawało mi się długo, w końcu jak trałem, to wygrałem dużego pluszo-
wego misia. Na co mi ten miś, myślałem sobie, a wyście się ze mnie śmiali,
że tyle razy pudłowałem, a na końcu Misia wylosowałem.
I tak sobie siedzieli i opowiadali dłuższy czas śmieszne historie. Następ-
nego dnia z samego rana dziewczyny razem zameldowały się u pana Bogda-
na. Oprócz nich, do pracy przy truskawkach przyszło około 27 osób. Część
dziewczyny znały, bo mieszkały w ich wsi, ale większość to osoby dojeżdża-
jące z okolicy. Praca nie była łatwa. Na początku zrywanie było przyjemne.
Co druga truskawka traała do buzi, ale już po godzinie były tak objedzone,
że wszystkie truskawki wrzucały do specjalnych koszyków. Każdy miał swoją
grządkę, tylko dziewczyny zbierały wspólnie z jednej, bo inaczej nie dałyby
rady. Nie były przyzwyczajone do takiej pracy. No, może Ola bardziej, ale
miastowe dziecko samo nie dałoby rady z pewnością dorównać dorosłym.
Pan Bogdan to się pojawiał, to znikał, dowoził wszystkie potrzebne rzeczy
i zabierał truskawki małym ogrodniczym ciągnikiem z przyczepką. Po 2 go-
dzinach dziewczyny czuły już stanowczo, że mają coś takiego jak plecy.
- Oj, kosztuje nas ten pies. – stwierdziła Ola.
32 33
- Jesteś kochana, że przyszłaś ze mną, sama bym tu umarła. – odpowie-
działa Klaudia, prostując się i rozciągając kręgosłup na wszystkie strony.
- Taka to praca na wsi. – zawołała widząc to pracująca na grządce obok
nich pani Marylka, z domu tuż obok plebanii. – Nie jest lekka i przyjemna,
co Ola?
- To prawda. – odpowiedziała Ola.
Dlatego z wielką ulgą ok. 11 przyjęła zawołanie żony pani Bogdana, że na-
deszła przerwa. Gdy przeszły razem z wszystkimi do miejsca, gdzie można
było usiąść na trawie, okazało się, że jest tam duży termos z kawą zbożową.
Dla Klaudii ta kawa była jak nektar bogów. W domu kawy nie piła. Miała ją
tylko u babci i zawsze uwielbiała jej smak. Kojarzył jej się właśnie z wakacja-
mi na wsi. Teraz, po takim wysiłku, smakowała wyśmienicie, a do tego bab-
cine kanapki, pełne sałaty, pomidora i rzodkiewki. Jak dobrze, że babcia jej
nie słuchała i włożyła trzy, a nie tak jak chciała Klaudia dwie kanapki. Teraz
zjadłaby nawet cztery. Słońce świeciło na błękitnym niebie i z pewnością nie
ułatwiało pracy po zakończeniu przerwy. Gdy pan Bogdan zobaczył około
pierwszej, że Klaudia zbiera truskawki na kolanach, aby tylko się nie schylać,
zawołał dziewczyny do siebie.
- Jak tam, podoba się praca na wsi? – skierował pytanie do Klaudii, która
to się garbiła, to wyginała do tyłu.
- Oczywiście, że tak. – odpowiedziała, starając się ukryć grymas bólu na
twarzy.
- No to myślę, że wystarczy. – stwierdził patrząc na dziewczyny – Jesz-
cze trochę na tym słońcu, a pies nie będzie miał opiekunek. Odrobione. Jest
wasz.
- Naprawdę? – zapytała ze łzami w oczach Klaudia.
- Naprawdę. Niech ci się chowa. – powiedział pan Bogdan – Weźcie sobie
do domu po koszyku truskawek. Zasłużyłyście.
- Dziękujemy. – powiedziały naraz, a Klaudii wróciły nagle siły, zaczęła
podskakiwać i unosić do góry ręce, jakby właśnie zdobyła złoty medal na
olimpiadzie. Pies był jej. No prawie jej, jeszcze tylko rodzice. Łatwo powie-
dzieć, tylko....
Rozdział 4
Noc pod gołym niebem
Dni mijały. Floyd był coraz bardziej zadomowiony, a przyjaciele dobrze
się bawili. Codziennie, każdy mieszkając na wsi, miał jakieś obowiązki
w gospodarstwie, co najbardziej cieszyło babcię. Dzięki temu miała choć tro-
chę wnusię dla siebie. Dobrze im było razem. Obie się rozumiały bez słów.
Do festynu zostało 5 dni, wiec cały czas wspólnie z babcia i Olą planowały
pokaz. Kilka rzeczy, które dawały taką możliwość, babcia przeszyła na swojej
starej maszynie do szycia, napędzanej stopami, którą Klaudia zawsze lubiła
się bawić. Jedną ze spódnic nawet sama pod okiem babci, przeszyła, aby ją
nieco skrócić. Dzięki temu lepiej leżała. Każda z dziewczyn miała przygo-
towane po 4 kreacje, ale poszukiwanie pomysłów trwało nadal. Do tej pory
udało się już trzy razy wstać na tyle wcześnie, aby przejechać się z samego
rana wozem z mlekiem. Udało się jej też wstać wcześnie rano, aby udać się z
Adamem i Floydem do lasu pozbierać maliny i jagody. Niestety tylko Adam
mógł z nią iść, pozostali mieli inne obowiązki. Floyd biegał po całym lesie
z nosem przy ziemi. Co chwilę gdzieś znikał i musieli go wołać. Spotkali się
wszyscy około 11 na podwórku u Oli. Zebranych przysmaków wystarczyło,
aby przygotować na drugie śniadanie pyszny deser z lodami, które przyniósł
Tomek. Ponieważ Klaudia z Adamem postarali się o leśne przysmaki, deser
przygotowywał Tomek z Olą, a poranni wędrowcy wygrzewali się, siedząc na
podwórku na bujanej ławeczce.
– Zobacz jak pięknie. Czyste błękitne niebo. – stwierdziła Klaudia.
– Ja wolę obserwować niebo nocą, gdy widać na nim gwiazdy i konstela-
cje. – odpowiedział Adam.
Właśnie na podwórze ciągnikiem wjechał dziadek Oli, z jej tatą stojącym
na podnośniku, umieszczonym w jego tylnej części. Trzymał się tylko uchwy-
w dospawanych do kabiny, właśnie po to, aby mógł się czegoś trzymać.
W ten sposób skutecznie zakłócili sielankową ciszę, do tej pory zakłócaną
tylko przez śpiew ptaków, biegające po podwórku kury i gęsi oraz odgłosy
krów dobiegające z oddali. Floyd, który na początku próbował ganiać kury,
po kilku reprymendach ułożył się posłusznie pod ławeczką i jedynie wzro-
kiem wodził po podwórzu.
– Dzień dobry – zawołali oboje w stronę taty i dziadka, gdy tylko zgasł
silnik ciągnika.
– Cześć dzieciaki, a gdzie reszta?! – zawołał z daleka pan Andrzej, udając
się w kierunku szopki z drewnem.
– Szykują deser! – odpowiedziała Klaudia.
34 35
– A ja też się załapię? – zapytała tata.
– To trzeba do Oli, zanim się lody skończą! – zawołał w jego stronę Adam.
Dziadek zaś, machając tylko do nich ręką, zniknął w oborze.
– Słuchaj. – kontynuowała temat Klaudia – Ja też lubię oglądać nocą nie-
bo. Może zrobimy sobie nockę w namiocie?
– Świetny pomysł, ale niestety moi rodzice ocjalnie mnie nie puszczą. –
stwierdził z rozgoryczeniem Adam.
W tym momencie z domu wyszli do nich z deserem Tomek i Ola.
– Słuchajcie, mam taki pomysł, aby zrobić nockę w namiocie. – zawołała
do nich z daleka Klaudia.
– No, ale moi mnie nie puszczą. – ponowił Adam.
– Świetny pomysł! – zawołała Ola.
– Adam, u mnie też byłby problem. – stwierdził Tomek – Ale może po-
siedzimy z dziewczynami chociaż do północy. Zrobimy ognisko! A może się
uda wpaść na trochę po cichu w nocy. – mrugnął okiem do Adama i wszyscy
zajęli się deserem.
– A skąd namiot? U ciebie jest jeszcze ten zielony z zeszłego roku? – zapy-
tała Ola, patrząc na Klaudię.
– Nie wiem, chodźmy zobaczyć. Przy okazji pogadamy z babcią. – odpo-
wiedziała Klaudia, podnosząc się z miejsca z pustym pucharkiem po deserze.
Dziewczyny wpadły do domu pytając babcię od progu, czy nie wie, gdzie
jest namiot.
– Ten zielony, co spałyśmy w nim w zeszłym roku.
– Idźcie zobaczyć na strych, pewnie tam leży. – stwierdziła w odpowiedzi
babcia.
– Babciu, babciu, a możemy rozłożyć ten namiot i spać dzisiaj w nim na
podwórzu? – zapytała błagalnym głosem Klaudia.
Babcia, po dłuższym namyśle, zgodziła się na ten pomysł, a dziewczyny
poszły na strych. Znalazły tam namiot, latarkę, koce i materace.
– A nie będziecie się bały w namiocie same? – zapytała, gdy schodziły ze
wszystkim, co znalazły na strychu.
– Może chłopcy przyjdą do nas do północy posiedzieć, a jak nie, to weź-
miemy do namiotu z sobą Floyda, żeby nas pilnował. – odpowiedziała Ola.
Następnie chłopcy poszli do swoich domów, by spytać rodziców, czy będą
mogli być dzisiaj z dziewczynami, żeby wiedzieć, jak się przyszykować, co
zaplanować i czy w ogóle rozkładać namiot. Nie było ich dłuższą chwilę, więc
Klaudia poszła porozmawiać z babcią.
– Babciu, a będziesz nam mogła przyszykować jakieś smakołyki na noc
i czy masz może jakieś kolorowe lampki, żebyśmy mieli światełko fajne
w namiocie?
– Coś wymyślę na przekąski do jedzenia i naleję w butelkę kompotu do
picia, ok? – zapytała babcia.
Ale Klaudia myślami już błądziła gdzieś w głowie, szukając pomysłów,
w co będą grać i co jeszcze robić tej nocy.
– Hej, wnusiu! Jeszcze nie wiadomo, czy ktoś będzie mógł spać u nas –
wyrwała ją z zamyślenia babcia.
Po godzinie wszyscy spotkali się na podwórku babci. Wszyscy, poza Ada-
mem, mieli pozwolenie od rodziców.
- Sam się zdziwiłem, że mi pozwolili zostać na całą noc. – stwierdził z ba-
nanem na twarzy Tomek, pocieszając równocześnie Adama – Daj spokój, zo-
baczymy, jak będzie. Jak nic nie wymyślimy, to ja też wrócę o północy, żeby
było uczciwie, ale może coś jeszcze wymyślimy. Albo wrócisz i wyrwiesz się
oknem po cichu i zostaniesz jeszcze tak do czwartej, zanim wszyscy twoi
wstaną.
– Sam nie wiem – odparł Adam i zapadło dłuższe milczenie.
– No to od czego zaczy-
namy? – nagle zapytała Ola,
kończąc niezręczną ciszę.
– Najpierw musimy zna-
leźć dobre miejsce na namiot,
no i rozbić go. – powiedziała
Ola.
No i zaczęła się zabawa.
Najpierw kombinowanie, jaka
rurka do jakiej rurki. Jak już
udało się ustawić stelaż, to
planowanie, jak naciągnąć
materiał. W tym czasie Floyd
biegał między młodzieżą, robiąc więcej zamieszania i hałasu niż to warte. Na
szczęście chłopcy stanęli na wysokości zadania i po 30 minutach namiot b
gotowy. Wnieśli wszystko do środka i umówili się na godzinę dziewiętnastą
na początek nocnej imprezy pod gwiazdami.
Ola, Klaudia i Tomek spotkali się o umówionej godzinie pod namiotem,
każdy z nich miał pełne torby jedzenia i napojów. Głośno zastanawiali się,
czy Adam przyjdzie:
– Tomek, wiesz coś na temat Adama? Czy przyjdzie i będzie mógł zostać,
czy sobie odpuścił? – zapytała Klaudia.
– Nie mam pojęcia, ale powiedział, że na pewno będzie jeszcze prosił ro-
36 37
dziców. – odparł Tomek.
– Byłoby super. – dodała Ola.
W oczekiwaniu na Adama, wspólnie zaczęli grać w Chińczyka. Tomek
trochę się złościł, ponieważ przegrywał. Za to dziewczyny były bardzo zado-
wolone i trochę się z nim droczyły z tego powodu.
– Tomek, nie jest ci głupio, że jesteś ostatni? – zapytała Klaudia z uśmie-
chem na ustach.
– Dziewczyny mają moc! Dziewczyny są najlepsze! – krzyknęła Ola.
– Dziewczyny! Przestańcie to nie jest fajne. – odpowiedział Tomek.
– No dobra to przecież tylko żarty. – szybko dodały dziewczyny.
Na zewnątrz już się ściemniło i zrobiło trochę chłodno. Słychać było sze-
lest liści i pohukiwanie sowy. To też sprawiło, że dziewczyny zaczęły się tro-
chę bać. Tomek miał z tego ubaw i podkręcał atmosferę napięcia:
– Uuuuuuu!! Może to duch. – straszył dziewczyny Tomek.
– Przestań, to nie jest zabawne. – powiedziała przerażonym głosem Klau-
dia.
Tomek był jeszcze głośniejszy i nie przerywając straszenia dziewczyn,
zaczął włączać i wyłączać latarkę. Wtedy, nagle wokół namiotu, rozległ się
trzask łamanej gałęzi i coś zaczęło ocierać się o namiot. Wszyscy struchleli.
Z twarzy Tomka zniknął uśmiech, podobnie jak dziewczyny, był lekko wy-
straszony.
– Floyd! – zawołała Klaudia psa, który leżał na trawie, na zewnątrz na-
miotu.
Strach sparaliżował wszystkich w momencie, gdy nagle zamek namiotu
zaczął rozsuwać się z dołu do góry.
– Adam? – zapytał Tomek.
Oczy dziewczyn były coraz większe, a w namiocie zapanowała przeraźli-
wa cisza. Ku ich zdumieniu do namiotu wsunęła się głowa Adama, na jego
twarzy malował się szeroki uśmiech, a przez szparę do namiotu gramolił się
radośnie Floyd.
– A kuku!! – krzyknął Adam.
– Co, przestraszyłem was? – szybko dodał.
– Ale śmieszne. U całe szczęście, że to ty. – powiedziała Ola.
– Musielibyście zobaczyć swoje miny, jeszcze takich was nie widziałem. –
powiedział, śmiejąc się Adam.
– Cieszymy się, że jednak przyszedłeś. – dodała Klaudia.
– Co, jednak rodzice cię puścili?? – zapytał Tomek.
– Nie. Powiedziałem, że na godzinę to nie idę, bo się nie opłaca. Wszyscy
myślą, że poszedłem spać. Wymknąłem się z pokoju po cichu. – odpowie-
dział Adam.
– Oooo nieee! Pewnie będziesz miał z tego tytułu problemy. – odrzekła
zasmucona Klaudia.
– Nie martwcie się, wrócę do domu zanim zacznie świtać. – szybko po-
wiedział Adam.
Radość, która ogarnęła wszystkich z powodu przybycia Adama, rozłado-
wała całkowicie napięcie, które towarzyszyło im jeszcze przed chwilą. Wszy-
scy zaczęli się głośno śmiać i rozmawiać o tym, kto się czego boi. Po dłuższej
chwili rozmów cała czwórka wyszła z namiotu i przyglądała się gwieździste-
mu niebu, na którym mieli nadzieję rozpoznać mały i duży wóz.
– To co? – zapytał Tomek. – Czas na ognisko?
– Ognisko? – Ola patrzyła to na Tomka, to na Adama.
– No ognisko. – stwierdził Adam, wyjmując zza pazuchy reklamówkę
z kiełbasą. – Tomek wam nic nie mówił?
– Czekałem na ciebie. – stwierdził Tomek – Sam z nimi bym nie poszedł.
– Gdzie nie poszedł. – dziewczyny patrzyły zdezorientowane.
– No, nad jezioro, zrobić ognisko. – stwierdził Adam, któremu uśmiech
nie schodził z twarzy od wejścia.
– Ale, babcia… - zaczęła cicho Klaudia.
– Spokojnie. Pewnie już śpi, a nad jezioro blisko. – stwierdził Adam – Jak
chcesz, to zostaw na wejściu do namiotu kartkę, gdzie jesteśmy i że postara-
my się być w namiocie przed północą.
Dziewczyny nadal patrzyły na siebie w milczeniu.
– No co wy? – zapytał Adam – Obiecujemy nie wchodzić do wody, grzecz-
nie się zachowywać i dobrze bawić. – stwierdził, pokazując schowaną do tej
pory poza namiotem gitarę.
– No niech wam będzie. – powiedziała bez przekonania Klaudia – Ale
o północy powrót. – stwierdziła, pisząc naprędce kartkę z informacją do bab-
ci.
Chłopcy szybko pozbierali gałęzie i rozpalili nieduże ognisko na plaży.
Pieczone kiełbaski pięknie pachniały, nawet Floydowi się dostało. Adam za-
czął grać na gitarze stare dobre przeboje, a reszta towarzystwa się rozśpie-
wała na całego. Płomienie z ogniska strzelały co rusz w niebo. Wszyscy byli
najedzeni, a pora późna, więc takie siedzenie i nic nierobienie przy ogniu
było naprawdę przyjemne. W oddali odgłosy lasu i szum wody poruszanej
przez delikatny wiatr jeszcze bardziej podkręcały atmosferę. Tylko te ko-
mary, ech.... Prawie przegapili, że zbliżała się północ. Dziewczyny zaczęły
upominać Adama i Tomka, że pora gasić ognisko i wracać do namiotu. Ci
wyjątkowo się z nimi zgodzili i dogasili niknący już płomień, po czym ruszyli
38 39
w stronę namiotu. Po drodze zobaczyli w oddali błyszczące się oczy jakiegoś
zwierzęcia, które obserwowało ich z daleka. Na szczęście byli chłopcy, bo
Klaudia właśnie zdała sobie sprawę, że bez nich by chyba umarły ze strachu.
To sprawiło, że jeszcze szybciej trali do namiotu.
– I co Adam, wracasz do domu? – zapytała Klaudia.
- Fajnie mi tu z wami, więc zostanę jeszcze chwilkę. – odparł Adam, po
czym weszli wszyscy do namiotu. Pora była już późna, a zmęczenie zaczęło
ich nużyć. Klaudia, martwiąc się o Adama, powiedziała:
– Wracaj już do domu, żebyś nie miał kłopotów. Bo jak rodzice zorientują
się, że cię nie ma w domu, to będziesz miał karę.
– Oj, ja to pamiętam swoją karę. – odezwał się Tomek.
– Jaką? Za co? – zapytała zaciekawiona Ola.
– E, nie ma się czym chwalić. – powiedział
– Proszę, proszę. No opowiedz. – prosiła wciąż Ola.
– No, dobra. Ale obiecajcie, że nie będziecie się śmiać?
– No co ty, Tomek, dawaj. – odpowiedzieli.
– Pamiętam to, jakby było wczoraj. Było to 2 lata temu, w wakacje, a do-
kładnie w niedzielę. Razem z rodzicami mieliśmy jechać na uroczysty obiad
do rodziny. Mamie bardzo zależało, żebym wyglądał elegancko. Przygotowa-
ła mi białą koszule, spodnie od garnituru i wyjściowe buty. Ubrałem się w te
rzeczy i grzecznie czekałem w kuchni na rodziców. Nagle przez okno zoba-
czyłem, że na drzewie siedzi malutki kotek i nie umie z niego zejść. Postano-
wiłem mu pomóc i wybiegłem na podwórko. Trudno mi się było wdrapać na
to drzewo. Stało ono blisko płotu, więc szybko wszedłem na płot i potem na
drzewo. Niestety, schodząc zahaczyłem spodniami o wystający drut z płotu,
no i stało się. Spodnie rozerwane na pół, aż majtki było widać.
– Ha, ha, ha. – zaśmiały się dziewczyny.
Tomek spojrzał na nie z grymasem na twarzy, mówiąc:
– Nie mieliście się śmiać.
– Dobrze, już dobrze – przepraszamy. – odpowiedziała Ola – Prawdziwy
bohater.
– No, ale co było dalej? – dopytywała Klaudia.
– Dalej to już tylko sama katastrofa. – stwierdził – Mama, jak mnie zoba-
czyła, strasznie się zdenerwowała, że zniszczyłem najlepsze spodnie i wtedy
pamiętam, dostałem karę. Musiałem przez tydzień, codziennie zmywać na-
czynia po kolacji. Leżąc, opowiadali sobie nawzajem o tym, kto jaką karę
dostał. Niepostrzeżenie jeden po drugim wszyscy zasnęli. Nawet Adam za-
snął, choć miał wrócić do domu. Nastał poranek. Klaudia obudziła się jako
pierwsza i aż oczy przecierała ze zdziwienia, że Adam w najlepsze smacznie
sobie śpi. Nie czekając ani chwili dłużej, zaczęła go budzić, wołając:
– Adama, Adam, wstawaj szybko!
Adam wstał i pobiegł do domu. Strasznie się bał, co będzie. Dziewczyny
siedziały w namiocie, trzymając kciuki za Adama, żeby nie dostał kary.
– Jak to się stało, że on zasnął i nikt tego nie przypilnował. – myślał głośno
Tomek.
– Tak długo rozmawialiśmy, późna pora nas zmogła i wszyscy zasnęliśmy.
– stwierdziła Ola.
– Mnie, chyba jak bym nie wrócił do domu na noc, to tata by zabił. – pod-
sumował Tomek.
– Dobra, wstajemy, ścielimy śpiwory i idziemy na śniadanie do domu. –
zarządziła Klaudia.
Nagle, w trakcie sprzątania, na podwórko wbiegł Adam. Podbiegli do nie-
go pytając równocześnie:
– Wyrzucili cię z domu?
- Nie, nie wyrzucili mnie z domu. – odpowiedział Adam – Jeszcze lepsza
historia.
– Opowiadaj, opowiadaj! – prosiła zaniepokojona Ola.
– Wbiegałem do domu, mama krzątała się w kuchni. Na mój widok od-
wróciła się i zapytała:
– A tobie co tak z rana
pobiegać się zachciało?
– A no nic, - odpowie-
działem - Jezu, jak mi ulży-
ło, że nikt się nie zoriento-
wał.
– Ale miałeś szczęście,
super wszystko się ułoży-
ło. – stwierdziły zgodnie
dziewczyny – Dobra idzie-
my wszyscy na śniadanie.
– Nie, nie. – stwierdził
Adam – Ja lecę, mam obo-
wiązki. Wpadłem tylko
wam powiedzieć, żebyście się nie denerwowali.
– Ja też muszę do domu. Bo za chwilę ja będę miał przechlapane. – stwier-
dził Tomek i obaj wybiegli z podwórza.
– Nie ma to jak mieszkać za płotem – roześmiała się Ola. – Ja nie muszę
się obawiać, że rodzice nie wiedzą, gdzie jestem. – powiedziała, machając
ręką do mamy, która właśnie wyglądała przez okno kuchenne.
41
Rozdział 5
Rozstania, powroty
i stare tajemnice
Do festynu pozostał jeden dzień. Klaudia czuła się, jak gdyby te 2 tygo-
dnie, to było raptem kilka dni. To, że dołączył do paczki Adam sprawiło, iż
tegoroczny pobyt u babci był jeszcze lepszy niż co roku. Ale wszystko co
dobre, kiedyś się kończy. Dziewczyny, spięte przed pokazem, robiły ostatnie
poprawki i przymiarki. W powietrzu czuło się już, że powoli nadchodzi roz-
stanie, ale starały się o tym nie rozmawiać. Na dzisiejsze popołudnie umó-
wiły się z chłopcami. Będą się uczyć strzelać z wiatrówki taty Tomka. Mimo,
iż Tomek ma swoje lata, tata nie zgodził się, aby ten sam obsługiwał broń,
dlatego zabawa miała odbyć się w stodole u Tomka, pod opieką jego taty.
Ponieważ była sobota, jego rodzice zaprosili na grila rodziców Adama, więc
robiła się całkiem duża impreza połączona z wyżerką. Jedyny problem to 9
letni brat Adama, który będzie razem z nimi i trzeba będzie się nim trochę
zająć. Do pokoju weszła babcia:
– Jak tam dziewczyny? Wszystko gotowe? Coś pomóc?
– Nie, dziękujemy. Dajemy radę. – odpowiedziała Klaudia. – Jeszcze tylko
trzy rzeczy przeprasować i gotowe.
– Oby tylko pogoda dała radę. Dziadek mówił, że podobno może padać,
a nawet burzą straszyli w prognozie.- stwierdziła Ola.
– Będzie dobrze. – uspokajała babcia. – Nie takie rzeczy robiłyście. Klau-
dynko, pamiętaj, dziś wieczorem musimy rozwiązać problem Floyda, czyli
czeka nas rozmowa z rodzicami. Nie uciekniemy od tego, a jutro nie będzie
na to czasu.
– Wiem. – stwierdziła niepewnie Klaudia. – To będzie ciężka przeprawa.
– Nie trać nadziei – stwierdziła babcia i wyszła z pokoju, a Floyd tuż za
nią, licząc jak zwykle, że w kuchni coś mu skapnie.
– Chodź, do wieczora spędzimy dzień same w stodole na sianie obser-
wując wszystkich w szparach między deskami. Tak, jak za starych dobrych
czasów. Weźmiemy prowiant i nie wychodźmy stamtąd do czasu spotkania
u chłopaków. – stwierdziła Ola.
– Ok, jestem za. – skwitowała Klaudia – Idę powiedzieć babci, żeby nie
robiła obiadu. Nadrobimy na grilu. Kończ prasowanie, ja zrobię prowiant
i idziemy.
– Jeszcze skoczę powiedzieć mamie i też wezmę coś z domu. – zawołała
Ola za wychodzącą już z pokoju Klaudią.
Dziewczyny poszły do domu spakować jedzenie. Klaudia zabrała koc,
42 43
żeby się położyć na nim, a nie bezpośrednio na kłującym sianie. Gdy leża-
ły w stodole obserwowały, jak przez szpary między deskami wpada światło.
W jego promieniach widać unoszący się kurz. Bardzo lubiły zapach świeżego
siana i fajnie było obserwować ludzi chodzących po dworze. Gdy tak sobie
leżały, wspominały dwutygodniowe wakacje. Co przeżyły, jakie fajne histo-
rie, zabawę w podchody i spanie w namiocie.
– Chłopacy też jacyś tacy lepsi, dojrzalsi. Miło spędziłam z wami czas. –
powiedziała Klaudia. – Szkoda mi będzie jutro stąd odjeżdżać.
– Jutro nas jeszcze czeka bardzo ważny dzień, festyn. Żeby nam się tyl-
ko wszystko udało. Żebyśmy nie pomyliły kroków i ładnie weszły na scenę.
Może później pójdziemy poćwiczyć i ułożyć choreograę. – przerwała jej
Ola. – Za chwilę muszę iść jeszcze pomóc babci upiec dwa placki. Będzie je
jutro sprzedawała, a pieniążki będą przeznaczone na chorego Daniela.
– Jak chcesz, to mogę ci pomóc i potem pójdziemy sobie na tę scenę zo-
baczyć jak tam wygląda. – zaproponowała Klaudia.
– Okej ,to chodź idziemy do babci.
Wstały, otrzepały się z siana, koc złożyły w kostkę i poszły do babci Oli.
– Babciu, przyszłyśmy ci pomóc z plackami. – stwierdziła od drzwi Ola.
– To idźcie do ogródka nazbierać truskawek. – poprosiła babcia.
– Dobrze już idziemy – odpowiedziała Ola.
Dziewczyny poszły do ogródka, a babcia w międzyczasie ukręciła biszkopt
i ugotowała galaretkę. Kiedy wróciły z truskawkami, babcia miałaś upieczo-
ne ciasto i przygotowywała się do robienia sernika.
– Z resztą sobie poradzę sama, lećcie przygotowywać się na jutrzejszy fe-
styn. – zakomenderowała babcia.
– Pamiętaj Klaudia, że po kolacji musisz zadzwonić do twoich rodziców,
powiedzieć o pupilu. – przypomniała babcia.
– Niestety pamiętam. – powiedziała zrezygnowana Klaudia. – Dziękuje-
my, polecimy na scenę i za godzinę jesteśmy z powrotem. – odpowiedziała
już głośniej w stronę babci.
– Dobrze dziewczyny, to lećcie i bawcie się dobrze. – zawołała za wycho-
dzącymi z kuchni babcia.
Dziewczyny zdziwił się bardzo, jak zobaczyły jaka ta scena duża.
– Myślałam, że jest mniejsza. – stwierdziła Klaudia – Ola, to co? Próbu-
jemy nasz układ?
– Tak, tak. No to na trzy wchodzimy. – zaproponowała Klaudia.
Dziewczyny przećwiczyły układ trzy razy. Wychodził im bardzo dobrze
i były z siebie zadowolone. Postanowiły wrócić do stodoły babci. Położyły
się na sianie i leżały w ciszy, każda rozmyślając o czymś innym, gdy w pew-
nym momencie Klaudia
zapytała:
– Powiedz Ola, kim
chcesz być w przyszło-
ści? Co byś chciała ro-
bić?
– Wiesz, często o tym
myślę. Na pewno chcia-
łabym pracować z dzieć-
mi. – odpowiedziała.
Ola.
– Czy masz coś kon-
kretnego na myśli? – za-
pytała Klaudia.
– Myślałam o pracy w przedszkolu bądź jako opiekunka chorych dzieci.
– odparła Ola.
– To bardzo szlachetne z twojej strony. – rzekła pozytywnie zaskoczona
Klaudia, szybko dodając – Myślę, że będziesz wspaniałą opiekunką, ponie-
waż masz dobre serce i dużo cierpliwości w sobie.
– A ty Klaudia, kim ty chciałabyś zostać w przyszłości? – zapytała z zacie-
kawieniem Ola.
– Moim marzeniem jest zostać lekarzem. – opowiedziała Klaudia.
– Lekarzem? Jakim lekarzem? – zapytała Ola.
– Chciałabym zostać weterynarzem. Kocham zwierzęta! – odparła Klau-
dia.
Dziewczyny były pochłonięte rozmową, gdy nagle przybiegli chłopacy:
– Dziewczyny, co robicie? – zapytał Adam.
– Rozmawiamy o tym, czym chciałybyśmy się zajmować w przyszłości. –
odrzekła Ola, po czym zapytała. – A wy chłopacy wiecie, czym chcielibyście
się zajmować w przyszłości?
– Ja to raczej będę zajmował się tym, czym mój tata. Będę prowadził go-
spodarstwo, przejmę schedę po ojcu. – powiedział zadowolony Tomek.
– Adam, czy ty już wiesz kim chcesz zostać? – zapytała Klaudia.
– Ja, to jeszcze nie mam sprecyzowanych planów, ale interesuję się moto-
ryzacją. Uwielbiam pomagać tacie w warsztacie.
W tym momencie do stodoły weszła mama Oli:
– Przyniosłam wam ciepłą kawę w dzbanku. – powiedziała.
– To wspaniale, zrobimy sobie teraz podwieczorek. – wykrzyknęły dziew-
czyny.
44 45
Gdy wszyscy zjedli już podwieczorek, Klaudia spojrzała w niebo i powie-
działa:
– Ojejku, już się ściemnia, zbliża się wieczór. Chciałabym, żeby czas sta-
nął w miejscu. Wiedziała, że wraz z nadejściem wieczoru, czeka ją rozmowa
z rodzicami.
– Nie martw się Klaudia. Będzie dobrze, dasz radę przekonać rodziców –
odpowiedzieli przyjaciele.
– Nie wiem, to będzie bardzo trudne, jak zdobycie najwyższego szczytu
– odpowiedziała ze smutną miną. Po czym wstała i żegnając się z resztą, ru-
szyła w stronę domu. Tam czekała już na nią babcia.
– O, jesteś Klauduniu. Zjesz kolację i ……
– Babciu, babciu – przerwała Klaudia – Nie gniewaj się, ale nie chcę ko-
lacji. Nie jestem w stanie nic przełknąć. Strasznie się denerwuję tą rozmo
z rodzicami. Serce mi bije, jak oszalałe. Mam wrażenie, że zaraz mi wyskoczy.
Nie mam pojęcia, od czego zacząć. Co powiedzieć, żeby ich przekonać.
Babcia, widząc jak wnuczka się zamartwia, powiedziała:
– Nie martw się wnusiu, ja ci pomogę.
– Naprawdę? Ale jak!- wykrzyknęła z radością Klaudia.
– Słuchaj, plan jest taki. – powiedziała babcia – Jak zadzwoni telefon, ja go
odbiorę i porozmawiam z twoją mamą. Opowiem jej o tym, jak zachowywa-
łaś się przez ten czas, kiedy byłaś u mnie na wakacjach.
– To znaczy? – zapytała Klaudia.
– Hm,… niech pomyślę. – odpowiedziała babcia – Klauduniu, to oczy-
wiste. Powiem po prostu, jaka jesteś odpowiedzialna, rozsądna, pomocna
i bardzo opiekuńcza. Czyż nie są to cechy, które powinien posiadać właściciel
zwierzaka?
– Tak babciu, oczywiście. Jesteś najmądrzejszą babcia na świecie. – odpo-
wiedziała uradowana Klaudia.
– Pamiętaj, reszta rozmowy należy do ciebie. Ty też musisz się postarać
przekonać rodziców, bo inaczej to nic nie będzie z naszego planu – dodała
babcia.
W tym momencie zadzwonił długo wyczekiwany telefon. Klaudia, trzy-
mając się planu, czekała na swoją kolej. Z nerwów chodziła cały czas wokół
kuchennego stołu. Kiedy zrobiła już chyba z 10 okrążeń, nadszedł ten mo-
ment.
– Witaj córeczko. Co tam słychać? – usłyszała w słuchawce głos taty - Po-
dobno ktoś wpadł na jakiś szalony pomysł?
– Tatuś, cześć. No tak, znasz mnie. Zawsze byłam szalona, to i szalone
pomysły chodzą mi po głowie. – odpowiedziała do trzymanej w dłoni słu-
chawki – Wiesz, że zawsze chciałam mieć psa, a babcia może potwierdzić,
iż dobrze się nim zajmowałam.
– Słyszałem, słyszałem. – padło po drugiej stronie linii telefonicznej – Ale
córeczko, to nie jest miś pluszowy tylko pies. To się wiąże z wieloma proble-
mami i obowiązkami. Nie schowasz go do szafy, gdy będziemy chcieli gdzieś
wyjechać. Nie wiem, nie wiem. Sam nie podejmę decyzji…
– Ale tatusiu, ja dam radę… – weszła w zdanie tacie. – …obiecuję, damy
radę, on jest grzeczny.
– Kochanie, to jest pies wiejski, nie wiesz, jak zachowa się w mieście.- od-
powiedział.
– Tatuś, mamy podwórko, nieduże, ale mu wystarczy.
– Nie kochanie, myślę, że to zły pomysł, musimy to spokojnie przemyśleć
i przedyskutować jak wrócisz. Teraz mama jest w pracy i nie mam nawet jak
z nią porozmawiać.
– Ale jak to, a co z Floydem? – zapytała ze łzami w oczach.
– No myślę, że na razie musi zostać u babci.
– Nie…. – Klaudia oddała słuchawkę babci i wybiegła do swojego pokoju
z psem na rękach. Nie chciała słuchać dalszej części rozmowy.
Gdy leżała na tapczanie płacząc w poduszkę, pies leżał przy dziewczynce
i lizał ją po twarzy. Po jakimś czasie do pokoju weszła babcia. Powoli pode-
szła i usiadła na tapczanie.
– Kochanie, to jest twój tata….. – powiedziała spokojnym głosem, głasz-
cząc wnuczkę po plecach.
– Nie, nie … – łkała Klaudia.
– Tak, tak. – odpowiedziała babcia – Musisz go szanować, ale chodź na
strych. Mam coś dla ciebie, poszukamy tego razem.
– Nic nie zastąpi Floyda! – odpowiedziała z głową w poduszce dziewczyn-
ka.
– Nic nie zastąpi, ale coś może pomóc. – stwierdziła spokojnym głosem
babcia.
– Co?- zapytała Klaudia siadając zapłakana na tapczanie.
– No chodź. – powiedziała babcia, wstając z łóżka i wychodząc z pokoju.
Klaudia bez wielkiej nadziei ruszyła za nią. Weszły na stary zagracony
strych. Było tu prawie wszystko. Dopiero co, kilka dni temu dziewczynka
sama szukała tu namiotu. Babcia podeszła w kąt poddasza, ściągając stary
koc z drewnianej skrzyni. Po jej otworzeniu powiedziała do wnuczki:
– Nawet mama o tym nic nie wie. To moja tajemnica. Mało, nawet dzia-
dek, nic przez całe życie o tym nie wiedział. To moja wielka tajemnica. Do-
stałam go kiedyś, od starszej kobiety, której bardzo pomogłam. Powiedziała
46 47
mi wtedy, że ona już tego nie potrzebuje.
– Czego? – zapytała Klaudia coraz bardziej zaciekawiona dziwnym
i tajemniczym tonem babci, która cały czas przekładała różne przedmioty
w skrzyni, usilnie czegoś w niej szukając.
– Jest! Dawno go nie używałam. – stwierdziła, patrząc to na wnuczkę,
to na coś zawiniętego w szmatkę. Świeciły jej się oczy, jak gdyby była małą
dziewczynką.
– Co to jest? – zapytała wnuczka.
– Pamiętnik, ale nie taki zwykły pamiętnik. – odpowiedziała babcia, roz-
wijając średniej grubości książkę w czarnej okładce, z wyrytym na środku
złotym, wijącym się kwiatem magnolii. Klaudia, siadając po turecku na pod-
łodze, wzięła ostrożnie z rąk babci tajemniczą książkę. Otworzyła powoli,
zdmuchując cienką warstwę kurzu. Kartki dziwnie pachniały, ale zapach b
przyjemny i przypominał kwiatową łąkę. Tak, jak gdyby nie leżała wcale wie-
le lat w skrzyni. Gdy z zainteresowaniem zajrzała na jej kartki, okazało się, że
wszystkie są puste. Spojrzała pytającym wzrokiem na babcię.
– Mówiłam, że to nie jest zwykły pamiętnik. – powiedziała, głaszcząc
Klaudię po głowie babcia. – To jest pamiętnik, w którym nie opisuje się prze-
szłości, a przyszłość.
– Co? Nic nie rozu-
miem. – odpowiedziała
dziewczynka.
– Jeżeli zapiszesz w nim,
co chciałabyś, aby się wy-
darzyło w niedalekiej przy-
szłości, to jest szansa, że ci
się spełni. Musisz jednak
pamiętać o kilku warun-
kach. Po pierwsze, możesz
wybiec w przyszłość najwy-
żej o trzy dni. Po drugie, nie
może to dotyczyć bezpo-
średnio ciebie. Po trzecie,
nie może nikogo krzywdzić. Wreszcie po czwarte, nie możesz nikomu mó-
wić, co to jest. Decydując się przekazać go tobie, musiałam ci o tym powie-
dzieć. Oznacza to, że już mnie nie będzie słuchał. Od tej pory tylko ty możesz
pisać w nim przyszłość.
– Ale, ale … – jąkała się Klaudia, patrząc w błyszczące oczy babci.
– Nic, nic. – powiedziała babcia. – Mi już niepotrzebna. Nie korzystałam
z niej od wielu lat, a gdybym nie przekazała jej tobie, to może po mojej śmier-
ci pamiętnik wyleciałby na śmietnik i już nikomu nigdy nie pomógł.
– No ale skoro z niego korzystałaś, to dlaczego jest pusty. – zapytała Klau-
dia, patrząc teraz na białe kartki książki.
– Bo widzisz, jeśli ktoś nie jest jego właścicielem, to nic w nim nie zoba-
czy. – stwierdziła babcia. – A nawet, jeśli coś do niego wpiszesz, to po pew-
nym czasie to z niego znika. Znika, gdy się spełni. W trakcie spełniania, tekst
robi się złoty, po czym blaknie. Gdy jednak złamiesz powyższe zasady, tekst
zamiast złoty zrobi się czerwony, a gdy zniknie, już nic ci nie pozwoli w sobie
napisać. Zostanie tobie tylko podarować go komuś innemu.
– Czy tobie kiedyś pojawił się czerwony tekst? Czy dlatego przestałaś pi-
sać? – zapytała Klaudia.
– Nie, nigdy. Ale tyle powiedziała mi ta starsza kobieta. – odpowiedziała
babcia. – Chodź teraz na gorące kakao i spać. Dość wrażeń na dziś.
Obie zeszły ze strychu zamykając skrzynię i gasząc światło. Klaudia cały
czas przyciskała dłońmi do siebie książkę, starając się ogarnąć to wszystko,
co przed chwilą usłyszała. Floyd wędrował za dziewczynką jak cień. Gdy
usiadła przy stole w kuchnia, babcia zabrała się za przygotowanie kakao,
a Klaudia jeszcze raz otworzyła pamiętnik na pierwszej stronie. Kartka przez
jakiś czas była biała, ale nagle, ku zaskoczeniu Klaudii, zaczął pojawiać się
pisany złotymi literami tekst:
OTO KSIĘGA DOBRYCH ŻYCZEŃ,
LECZ NIE KIERUJ ICH W SWĄ STRONĘ.
JEŚLI WAŻNY W NICH KTO INNY,
MOŻE BĘDĄ CI SPEŁNIONE.
WNET TRZY DNI DO PRZODU PATRZĄC,
MYŚL, CO ZROBIĆ CHCESZ DOBREGO
I PAMIĘTAJ BY POMYSŁEM,
TYM NIE KRZYWDZIĆ GDZIEŚ DRUGIEGO.
DOBRZE PRZEMYŚL, CO TU PISZESZ,
PAPIER PRZYJMIE KAŻDE SŁOWO.
LECZ GDY KRZYWDZIĆ BĘDZIE INNYCH,
W TWOJĄ STRONĘ ZWRÓCI GŁOWĘ.
WIELE DOBRA MOŻESZ ZROBIĆ,
LECZ NIE ZMIENISZ JUŻ ŻYCZENIA.
GDY TU ZAPISANYM BĘDZIE
NIC NIE WPISZESZ, DO SPEŁNIENIA.
TRZYMAJ WSZYSTKO W TAJEMNICY,
48 49
NIE MÓW O MNIE, NIE CHWAL SIEBIE.
BO GDY WSPOMNISZ CHOĆBY SŁÓWKIEM,
KSIĘGA ZAMKNIE SIĘ DLA CIEBIE.
Gdy tylko skończyła czytać, tekst, tak jak się pojawił, tak zniknął. Znów
patrzyła na białą kartkę papieru.
Patrzyła na to i nie dowierzała. Było już tak późno, była bardzo zmęczona.
Zamknęła książkę i łapiąc za kubek z ciepłym napojem, poszła do swojego
pokoju spać. Rano, gdy tylko wstała, zaczęła się pakować do domu. Weszła
do kuchni na śniadanie, a potem udała się na ostatni poranny spacer z Floy-
dem. Podczas przechadzki wpadła na pomysł, jaką pierwszą rzecz wpisze do
pamiętnika. Po powrocie otworzyła go w swoim pokoju i napisała na pierw-
szej stronie.
DROGI PAMIĘTNIKU. MAM ŻYCZENIE, ABY RODZICE ZGODZI-
LI SIĘ NA FLOYDA. I NIE CHODZI O MNIE, O TO CZEGO JA CHCĘ,
TYLKO O TO, ŻE JEŚLI ON TU ZOSTANIE, BABCIA NIE POŚWIĘCI
MU TYLE CZASU, ILE ON POTRZEBUJE. PODOBNIE JAK REKS ZA-
MIESZKA W KOŃCU NA DWORZE PRZY BUDZIE. PRZYWIĄZ
SIĘ DO MNIE I BĘDZIE TĘSKNIŁ. TU NAPRAWDĘ CHODZI PRZEDE
WSZYSTKIM O JEGO DOBRO.
Mam nadzieję, że nie zepsuję wszystkiego za pierwszym razem, ale muszę
zrobić coś dla Floyda. A jeśli pamiętnik stwierdzi, iż myślę w tym życzeniu
przede wszystkim o sobie, to trudno. Widocznie tak ma być i nie zasługuję
na pamiętnik.
– Klaudio, chodź na drugie śniadanie. – zawołała z kuchni, do pogrążonej
w myślach wnuczki, babcia.
– Jestem babciu, co tam pysznego dzisiaj przygotowałaś? – zapytała, czu-
jąc od wejścia piękny zapach.
– Zrobiłam gofry z dżemem. – zakomunikowała z uśmiechem babcia.
– O, moje ulubione gofry! Super, bardzo się cieszę! – ucieszyła się dziew-
czynka.
– Jak tam droga panno? Spakowana już do domu? – ciągnęła dalej babcia.
– Tak, spakowana, ale ciężko będzie mi stąd wyjeżdżać, zostawiając cie-
bie, przyjaciół i psa.
– Przecież jeszcze w te wakacje przyjedziesz do mnie.
– Ale na tak długo, to chyba się nie uda. – stwierdziła ze smutkiem Klau-
dia. Nagle zmieniła temat.
– Babciu, a jak się pomylę i wszyscy będą się śmiać, to co wtedy? – zapy-
tała.
– Spokojnie wnusiu, nic takiego się nie wydarzy. – uspokajała ją babcia.
– Idź weź wszystkie swoje rzeczy i będziemy wychodzić, bo inaczej się spóź-
nisz na ten twój występ.
Klaudia podbiegła do pokoju. Po chwili wróciła, mówiąc:
– Jestem gotowa, możemy iść.
Kiedy dotarły na miejsce, grała już muzyka, wokół było słychać roześmia-
nych ludzi, którzy dobrze się bawili. Alejkami w pobliżu sceny wędrowały
całe rodziny. Klaudia, zachwycona widokiem scenerii, powiedziała do babci:
– Zobacz babciu, ile tu smakołyków domowej roboty, a tam jakie piękne
bukiety z polnych kwiatów. O, jeszcze tam kolorowe balony, które powiewają
na wietrze.
Klaudia nie mogła się napatrzeć. Kiedy już ochłonęła, zaczęła rozglądać
się za Olą, bo przecież zaraz miały występować na scenie.
- Cześć Klaudia! – krzyknęła Ola machając ręką zza sceny.
- Jak dobrze, że jesteś.
– odpowiedziała Klau-
dia, gdy tylko do niej
dotarła, przepychając się
między zgromadzonymi
ludźmi. Dziewczyny, nie
tracąc czasu skierowały
się ku scenie, żeby przy-
gotować się do występu.
– Ola, mówię ci, jak
ja się stresuję. Aż mi
dreszcze po całym ciele
przechodzą. – powie-
działa Klaudia.
– Będzie dobrze – odparła Ola. – Przecież ćwiczyliśmy układ tyle razy.
Nagle usłyszały ze sceny głos, który zapraszał je do występu. Dziewczyny
stanęły za kotarą, chwyciły się za dłonie, równocześnie dwukrotnie nabrały
powoli powietrza, aby uspokoić emocje, po czym wspólnie wyszły i zaczęły
swój taneczny układ. Tańczyły bardzo ładnie. Kiedy skończyły zebrały grom-
kie brawa od publiczności. Na scenę wyszedł pan Tomaszek, by przywitać
przybyłych. Dziewczyny miały tylko kilka minut, aby przebrać się z nowo-
czesnych strojów, w stare kreacje babci Ani. Pierwsza wyszła Ola, prezentując
piękną różową suknię z falbanami u dołu i delikatną koronką przy szyi. Prze-
50 51
szła przez scenę obracając się na środku. Gdy się zatrzymała, wójt pięknym
poetyckim językiem opisał jej strój, chwaląc walory mody sprzed lat. Następ-
nie na scenę wyszła Klaudia. Jej strój był o wiele bardziej zdobiony. Bordowa
suknia miała piękne kolorowe haowane kwiaty w dolnej części. Górna jej
część zdobiona zaś była bogato białymi haami koronkowymi, które spra-
wiały, że naprawdę wyglądała cudownie. Gdy tylko wyszła na scenę, zanim
jeszcze sołtys zdążył cokolwiek powiedzieć, zebrała gromkie brawa.
– Moi kochani, sami powiedzcie, kto dziś takie stroje szyje? – odezwał się
pan Tomaszek. – Te kolory i wzory….
– Nikt! Nie ma! Tylko my! Brawo dziewczyny!- słychać było okrzyki
z tłumu na widowni.
Gdy dziewczynki zeszły ze sceny, za kulisami na Klaudię czekali już ro-
dzice i babcia.
– Cześć córeczko, jestem dumna z ciebie. – powiedziała mama.
Klaudia z uśmiechem na twarzy powiedziała:
– Skąd się tu wzięliście! Cześć mamuś, też się cieszę. Na szczęście wszyst-
ko nam się udało. Na zawsze zapamiętam ten dzień. Było super.
Mama, trzymając córkę w ramionach, powiedziała:
– No myślę, że nie tylko z powodu występu zapamiętasz ten dzień.
Klaudia popatrzyła mamie głęboko w oczy, zastanawiając się, co ma na
myśli.
– Postanowiliśmy z tatą, że pozwolimy ci zabrać ze sobą Floyda. – konty-
nuowała po przerwie mama.
Klaudia, nie dowierzając w swoje szczęście, rzuciła się uradowana na ro-
dziców, przytulając ich z całej siły.
– Dziękuję, jesteście kochani! - po chwili podeszła do babci i szepnęła jej
na ucho – Tobie też dziękuję.
Nie mogła jej powiedzieć, że pamiętnik działa, bo bała się, iż złamie jedną
z zasad. Ale wierzyła w to, że babcia i tak się wszystkiego domyśliła. Gdy
tylko wrócili do domu, mama z babcią rozpoczęły nakrywać na dworze pod
jabłonką stół ze słodkimi przysmakami i przekąskami do grila. Tata zaś roz-
palał palenisko w murowanym z polnych kamieni grilu, który wybudował
jeszcze za życia dziadek Piotr. Ola pobiegła do domu się przebrać, a Klaudia,
gdy tylko weszła do swojego pokoju, usiadła przy stole i otworzyła pamięt-
nik. Na pierwszej stronie widniały, już prawie wyblakłe, złocone litery tekstu
wpisanego tu dzisiejszego poranka.
- Wiedziałam – powiedziała w myślach, sama do siebie.
Pamiętnik działał, a pies będzie z nią szczęśliwy.
Wszyscy usiedli na dworze przy wspólnym stole. Zjedli grila, a babcia
opowiadała rodzicom, co Klaudia robiła u niej przez dwa tygodnie.
– Było nam razem naprawdę fajnie, wesoło, wiele mi pomogła. Będzie mi
jej brakowało. – stwierdziła na koniec.
– Babciu, przecież jeszcze przyjadę do ciebie w te wakacje. – zarzekała się
Klaudia.
– No dobrze. Koniec gadania. – stwierdził wstając z ławki tata. – Pomóc
babci sprzątać i jedziemy do domu. Za pół godziny wyjeżdżamy.
– Dobrze tato, muszę wziąć jakiś kocyk dla Floyda, żeby miał swoje miej-
sce w samochodzie. – stwierdziła Klaudia.
– Oczywiście kochanie, chodź coś znajdziemy. – odpowiedziała babcia,
biorąc wnuczkę ze sobą.
Wszyscy wsiedli do samochodu i tylko Floyd był jakiś nerwowy. Głośno
szczekał wokół auta. Nie wiadomo, czy nie chciał wyjeżdżać, czy nie podoba-
ło mu się w samochodzie. Przecież to była najprawdopodobniej jego pierw-
sza podróż.
Gdy wyjeżdżali z wioski, tata głośno oświadczył:
– No nic, żegnamy Małe Puszczyki, a córeczka wraca do domu.
Spojrzał na nią, a Klaudia na swojego nowego pupila, który zdążył zasnąć
już na swoim nowym kocyku. Dalsza podróż minęła w spokoju, a Klaudia
rozmyślała o wszystkich wydarzeniach ostatnich dwóch tygodni. Rodzice
rozmawiali o sprawach rodzinnych, ale dziewczynka ich nie słuchała, pogrą-
żona we własnych wspomnieniach.
Gdy tylko weszli do domu, Klaudia wniosła torbę do swojego pokoju.
Wreszcie u siebie, jak dobrze. Floyd chodził po całym domu i wąchał każdy
kąt.
– A gdzie będzie spał? – zapytała mama.
– No przecież to oczywiste. – stwierdziła Klaudia lekko zdziwiona.
– U mnie między łóżkiem i biurkiem.
– Co ty na to? – zapytała mama, patrząc na tatę.
– No, niech będzie. – odpowiedział – Myśleliśmy z mamą o korytarzu
między wejściem a kuchnią.
– Nie, no musi być u mnie. – upominała się Klaudia patrząc, jak pies pró-
buje sobie wymościć swoje nowe legowisko, czyli kocyk babci, który przed
chwilą dziewczynka położyła między biurkami.
Tata podszedł i wbrew protestom dziewczynki, przeniósł koc zganiając
wcześniej psa na wskazane przez rodziców miejsce, po czym zawołał psa.
Ten przyszedł i zaczął kręcić się na nowym legowisku. Gdy rodzice już chcieli
udać się do pokoju gościnnego, nagle ku zaskoczeniu wszystkich, pies zszedł
z koca i chwytając go w pysk, zaniósł na poprzednie miejsce.
52 53
– Nie, no nie wierzę. – odezwał się kompletnie zaskoczony tata.
– A mówiłam, że jest mądry? – wesoło piszczała Klaudia. – Jaki ty jesteś
mądry. – dopadła mówiąc do psa i przytulając go do siebie.
– No dobra, zobaczymy co z tego wyniknie. – poddał się, widząc to, tata.
– A teraz na spacer po podróży, już. – mówił dalej patrząc na kładącą się na
tapczanie córkę.
– No ale…. – zaczęła Klaudia.
– No, ale tu sam nie wyjdzie, przynajmniej nie pierwszego dnia. – wszedł
jej w zdanie – Chcesz go samego zostawić na podwórku w zupełnie nowym
miejscu?
– No, nieee. No dobrze, posiedzę na podwórzu, niech pozna nowe miej-
sce. – powiedziała, podnosząc się z tapczanu.
Wychodząc z pokoju, nie musiała wcale wołać psa, gdyż ten w nowym
miejscu trzymał się dziewczynki. Jak jej cień chodził za nią krok w krok. Gdy
wychodziła na podwórko, usłyszała za sobą głos mamy:
– I pamiętaj, jutro sklep zoologiczny. Musisz kupić mu smycz, miskę, kar-
mę i woreczki.
– Woreczki? Jakie woreczki? – zapytała dziewczynka.
– No jak, jakie? W mieście po psie trzeba posprzątać.- odpowiedziała
mama.
– No tak. – powiedziała lekko zdegustowana Klaudia, patrząc z wyrzutem
na psa. – Chciałam , to mam.
– Dzisiaj weź woreczek z szuady, bo jak się przydarzy niespodzianka, to
wiesz.. – powiedziała mama.
– Ok, Floyd idziemy na spacer.- zakomederowała, patrząc na psa dziew-
czynka.
Gdy wyszli na podwórze, pies biegał jak szalony, obwąchiwał wszystkie
kąty i merdał ogonem.
- Chyba mu się podoba. – pomyślała. Nagle podbiegła do niej Aneta,
koleżanka ze szkoły.
– Cześć Klaudia, masz psa? To twój? Ale słodki, jak się wabi? – zapytała.
– Cześć. Tak mój. Byłam u babci na wsi i go przygarnęłam. Na imię ma
Floyd. To jego pierwszy dzień w mieście. – odpowiedziała Klaudia.
– Fajnie, też zawsze chciałam psa, ale rodzice nie chcieli się zgodzić. – ża-
liła się Aneta. – Mówią, że to dużo obowiązków, trzeba wychodzić na space-
ry, a najgorzej zimą jak jest mróz i ciemno na dodatek. Trzeba pół godziny
wcześniej wstawać, żeby zdążyć do szkoły.
– No fakt. Mam nadzieję, że dam radę. Bardzo kocham Floyda. – stwier-
dziła Klaudia.
– Poszłabyś jutro ze mną na zakupy? Muszę mu kupić wszystkie potrzeb-
ne rzeczy i oczywiście jakieś zabawki.
– Super, bardzo chętnie. – ucieszyła się Aneta.
– To do jutra. Dzisiaj idziemy do domu, bo dopiero przyjechałam. Jestem
trochę zmęczona i muszę się jeszcze rozpakować.
– No to pa, do jutra. Przyjdę do ciebie o dziesiątej. Może być?.- zapropo-
nowała Aneta.
– Będziemy czekać, prawda Floyd? Do zobaczenia. – odpowiedziała kole-
żance. – Floyd choć, idziemy do domu.
55
Rozdział 6
Nowe otoczenie,
to nowe znajomości
Po powrocie do domu, Klaudia uporządkowała swój pokój, w tym rów-
nież legowisko Floyda. Ponieważ był to dzień pełen emocji i wrażeń, Klaudia
zaraz po zjedzeniu kolacji poszła do swojego pokoju. Gdy tylko przyłożyła
głowę do poduszki, od razu zasnęła.
Następnego dnia dziewczynę obudził Floyd głośnym popiskiwaniem. Za-
niepokojona dziewczynka, patrzyła na Floyda z zdziwieniem, zastanawiając
się, o co może mu chodzić. W pewnym momencie, Klaudia zaczęła dopyty-
wać Floyda:
– Floyd, co ci jest? Co chcesz mi powiedzieć?
Floyd, jakby chciał od razu odpowiedzieć, swojej pani, kręcił się wkoło,
tuptając przy drzwiach. Nagle Klaudia wszystkiego się domyśliła i powie-
działa, zwracając się do psa:
– No tak! Zaczęły się obowiązki, muszę cię wyprowadzić, żebyś się zała-
twił.
W pośpiechu się ubrała i zbiegła z Floydem na podwórko. Mama, widząc
wybiegającą Klaudię, zawołała:
– Klaudynko, a śniadanie? Zrobiłam ciepłe kakao.
– Mamusiu, zaraz jestem z powrotem, jak tylko Floyd załatwi swoje po-
trzeby. – odpowiedziała wybiegając z domu dziewczynka.
– Dobrze kochanie. – potwierdziła machając równocześnie ręką przez
okno, mama.
Podczas spaceru do Klaudii podeszła pani Bożenka, sąsiadka mieszkająca
tuż obok, zagadując:
– Dzień dobry, moja droga.
– Dzień dobry pani Bożenko. – odpowiedziała radosna Klaudia. – Dawno
się nie widziałyśmy, co u pani słychać?
– Ech, siedzę znów sama. – Jacek z rodziną są za granicą. Jak zwykle, pew-
nie wpadną w wakacje na tydzień, to wnuki znów zobaczę. Taki mój los. Od
telefonu do telefonu. Ale najważniejsze, że im tam dobrze. Dzwonili ze dwa
tygodnie temu. – żaliła się pani sąsiadka – Ojej, ale co ja tu widzę. To twój
piesek? – zapytała, zmieniając temat.
– Tak, przywiozłam go z wakacji u babci. – odpowiedziała Klaudia.
– Jest cudowny, a jak się wabi? – dopytywała pani Bożenka.
– Ma na imię Floyd i jest moim prawdziwym przyjacielem. Jesteśmy nie-
rozłączni. – odpowiedziała zadowolona Klaudia, szybko dodając – Pani Bo-
56 57
żenko muszę wrócić do domu. Mama czeka ze śniadaniem. Miło było się
spotkać.
– Dorze, pozdrów mamę. – powiedziała sąsiadka.
– Dziękuję, na pewno pozdrowię. – odpowiedziała Klaudia, po czym uda-
ła się do domu.
Po śniadaniu Klaudia z Floydem poszła na umówione spotkanie z kole-
żanką Anetą. Postanowiła poczekać na nią na zewnątrz, bawiąc się z psem
przed domem. Gdy tylko pojawiła się Aneta, wspólnie ustaliły, że udadzą się
do sklepu zoologicznego ZOO RAJ. Przez całą drogę dyskutowały, co muszą
kupić:
– Klaudia, czy już wiesz, czego potrzebujesz? Zrobiłaś listę? – wypytywała
Aneta.
– Tak, potrzebuję miski na wodę i karmę. Potrzebna jest również porząd-
na obroża i smycz. – odpowiedziała podekscytowana Klaudia.
– Coś jeszcze? – dopytywała Aneta.
– Oczywiście myślałam o jakichś drobnych przekąskach i zabawkach.
A karmę pojedzie kupić tata samochodem. Nie dałbym rady ze wszystkim.
– rzekła Klaudia.
– Widzę, że jesteś świetnie przygotowana. Cieszę się, że idę razem z tobą
na te zakupy. – odparła Aneta.
– Ja również się cieszę, doradzisz mi we wszystkim i będą naprawdę fajne
zakupy. – skwitowała Klaudia.
Dziewczyny z uśmiechem na twarzy, cały czas gawędząc, przemierzały
drogę do sklepu. Gdy zbliżały się już do celu, Floyd zaczął radośnie merdać
ogonem i podskakiwać do góry, pokazując w ten sposób, że jest szczęśliwy.
– O, chyba czuje, że dziś dla niego będziesz kupowała prezenty – zaśmiała
się Aneta.
– Tak, pewnie tak. – odpowiedziała Klaudia – To nie traćmy czasu –
zakomenderowała i weszły do sklepu.
Tam przywitała ich pani ekspedientka. Dookoła na regałach przy ścianie
było mnóstwo klatek i szklanych akwariów dla zwierząt. Na jednej ze ścian,
w klatkach, widać było lekko wystraszone króliki, chomiki, myszki, świnki
morskie i inne zwierzęta. Na metalowych regałach na środku sklepu można
było znaleźć mnóstwo karmy dla zwierząt, idealnie podzielonej, ze względu
na typy. Jedną z półek zajmowały różnego rodzaju gryzaki, kości i inne sma-
kołyki dla psów. Dziewczyny zauważyły ją od razu.
– Dzień dobry dziewczynki, w czym mogę wam pomóc? – zapytała sprze-
dawczyni.
Klaudia długo się nie zastanawiała i odpowiedziała:
- Mam wymarzonego przyjaciela. Wabi się Floyd i potrzebuję dla niego
smyczy, woreczków, karmy i miski.
– W takim razie zapraszam – powiedziała pani sprzedawczyni, wycho-
dząc równocześnie zza kontuaru z kasą. – Widzę, że piesek jest jeszcze mło-
dym szczeniakiem, więc potrzebuje karmy, która zawiera dużo składników
odżywczych.
Zaczęła przebierać na półce z karmami, wykładając na ladę te najbardziej
odpowiadające wymaganiom Floyda. W międzyczasie Klaudia wybrała już
smycz w kolorze czerwonym i resztę potrzebnych rzeczy. Kiedy chodziły
między sklepowymi regałami, Floyd nagle zaczął szczekać i skakać, czym
wystraszył większość zwierząt w sklepie, nie omijając dwóch klatek z kanar-
kiem i papugą. Oba ptaki zerwały się z miejsca i zaczęły nerwowo latać po
klatce, popiskując przy tym dość głośno.
– No tak mój piesku, spokojnie. Nie zapomniałam. Zabawkę też kupimy
dla ciebie. – powiedziała Klaudia, głaszcząc i przytulając psa, aby się uspokoił
zanim wywróci do góry nogami cały sklep.
– Widzę, że nawet już chyba sam wybrał? – odpowiedziała Aneta, patrząc
na kolorową piłeczkę, którą Floyd, mimo uścisku Klaudii, próbował chwycić
zębami.
– Będziemy uczyć cię aportować – powiedziały dziewczynki.
Dziękując pani ekspedientce, Klaudia powiedziała:
– Teraz weźmiemy te zakupy, które nie są ciężkie, a po karmę podjedzie
mój tata, proszę ją odłożyć.
– Dobrze – odpowiedziała spprzedająca.
Dziewczynki z uśmiechem na twarzach wyszły ze sklepu. Aneta wciąż
podkreślała, jak bardzo też chciałby mieć psa. Klaudia, doskonale ją rozu-
miała i zaproponowała, że dopóki nie będzie miała swojego pupila, może
pomagać jej w opiece na Floydem.
- Super! – odpowiedziała uradowana koleżanka.
– Teraz musimy już wracać do domu, bo muszę pomóc mamie w po-
rządkach, ale po obiedzie możemy się jeszcze spotkać i pójdziemy razem
na spacer z Floydem. – zaproponowała Klaudia.
– Oczywiście, z wielką przyjemnością. – odpowiedziała Aneta i poszła
w kierunku domu.
Klaudia zadowolona otworzyła drzwi i od progu usłyszała głos mamy:
– Widzę, że zakupy się udały. A i pies zadowolony, jak widzę.
– Tak mamo, chyba wszystko kupiliśmy. Wzięłam jeszcze dużą paczkę
karmy, ale musi po nią podjechać tata, bo była za ciężka.
– Ok, zaraz do niego zadzwonię. – odpowiedziała mama.
58 59
Wspólnie wzięły się za robienie porządków po przyjeździe.
– Mamo, po obiedzie umówiłam się z Anetą na spacer. Ona bardzo
mi zazdrości Floyda. – informowała w trakcie porządków Klaudia.
– Dobrze, dobrze. Zjesz i możesz iść. – nie oponowała mama – Nie zapo-
mnij wpaść też do dziadków, jeszcze się z nimi nie widziałaś, a babcia dzwo-
niła, że bardzo się za tobą stęskniła.
– Oczywiście mamuś, pamiętam. – odpowiedziała dziewczynka.
Gdy wyszła po obiedzie na dwór, czekała już na nią Aneta.
– To co, idziemy do parku? – dopytywała Aneta, zerkając na łaszącego się
do nie psa.
– Może być. – odpowiedziała Klaudia.
– A dasz mi Floyda podtrzymać na smyczy? – ciągnęła Aneta.
– Ok, proszę bardzo, chyba cię polubił. – odpowiedziała z rozbawieniem,
obserwując swojego pupila, Klaudia.
Gdy dziewczyny prze-
chodziły obok bloku,
z balkonu na 3 piętrze
zawołała do dziewczynek
pani Bożenka, wesoło ki-
wając z daleka ręką:
– Cześć dziewczynki!
– Dzień dobry. – od-
powiedziały prawie rów-
nocześnie i zaczęły się
z siebie same śmiać.
– Idziecie na spacer? –
dopytywała sąsiadka.
– Tak, do parku. – odpowiedziała Klaudia.
– A mogłabym zejść i z wami posiedzieć na ławce i porozmawiać? Tak
mi trochę smutno samej – zaproponowała starsza pani.
– Oczywiście, usiądziemy na ławce i zaczekamy na panią. – odpowie-
działa jej Klaudia z uśmiechem, po czym zwróciła się do Anety – Biedna ta
staruszka, nie ma nikogo. Jak trochę porozmawiamy z nią dzisiaj, może się
będzie lepiej czuła, a do parku jeszcze zdążymy.
– Już jestem, moje drogie. Nie mam co robić w dom, dzieci daleko
za granicą. Dziękuję, żeście się zgodziły spędzić ze mną trochę czasu. – po-
wiedziała pani Bożenka, wyjmując zza pazuchy paczkę kruchych ciasteczek
i częstując dziewczynki.
– A ma pani zdrowe nogi? – zapytała Klaudia – Może byśmy pani zała-
twiły takiego pieska. Miałaby pani przyjaciela, z którym mogłaby wychodzić
na spacer. A i w domu by miała pani zajęcie. Byłoby kogo pogłaskać i z kim
porozmawiać.
– No, fajny pomysł, ale musiałabym się zastanowić chwilę, bo to poważna
decyzja. Wziąć sobie żywe zwierzę pod opiekę. Nie zawsze ze zdrowiem jest
tak dobrze, że mogę wyjść z domu, a i trzecie piętro po schodach nie pomaga
w decyzji. – myślała głośno pani Bożenka.
Floyd biegał po trawniku i chował się za drzewem. W pewnej chwili za-
czął kopać dół.
– Co on tam znalazł, czego on tam szuka? – zapytała wstając z ławki
Klaudia. Podbiegły do psa razem z Anetą. Floyd wąchał właśnie świeżo wy-
kopaną starą mysz.
– Zostaw, nie wolno. – stanowczym głosem powiedziała Klaudia, przy-
pinając psa do smyczy. Podeszły do starszej pani na ławce, aby rozmawiać
dalej.
- Fajny, słodki ten twój pies. – mówiła dalej pani Bożenka – Tylko nie
wiem, czy ja sama dam radę z opieką nad psem.
– Niech się pani zastanowi. A jak podejmie pani decyzję, niech nam pani
powie, to pojedziemy do schroniska i wybierzemy pani jakiegoś przyjaciela.
– zaproponowała Aneta – Ja nie mam swojego psa, to chętnie pomogę pani
w opiece.
– O, byłoby bardzo miło, ale jeszcze pomyślę. – stwierdziła pani Bożenka,
po czym zapytała, patrząc na Klaudię – A tak właściwie, to jak do ciebie trał
Floyd? Dobrze zapamiętałam? Wabi się Floyd, tak?
– Tak, bardzo dobrze pani zapamiętała? – odpowiedziała Klaudia – Za-
cznijmy od tego, że początek wakacji spędziłam u swojej babci na wsi... –
i zaczęła swoją opowieść o wycieczce ze znajomymi na trzęsawiska, o starym
bunkrze, szukaniu właściciela i uratowaniu tonącego kolegi. Tak zeszło im
dobre pół godziny i pyszna paczka ciasteczek.
– No dobrze dziewczynki. – powiedziała na koniec wyraźnie szczęśliwsza
starsza pani – Miałyście inne palny, troszkę was zatrzymałam. Było bardzo
miło, od razu mi lepiej. A teraz lećcie, gdzie miałyście lecieć. Mam nadzieję,
że się jeszcze spotkamy.
– Do widzenia pani Bożenko. – powiedziały na odchodne dziewczynki
i udały się w stronę parku.
Już z daleka widziały wysokiego mężczyznę w wieku rodziców Klaudii,
który coś przyczepiał do bramy wejściowej do parku. Gdy podeszły bliżej,
przeczytały treść ogłoszenia:
60 61
W POBLIŻU TEGO MIEJSCA ZAGINĄŁ PIESEK
RASY SHIH TSU, KOLORU BIAŁEGO
Z JASNOBRĄZOWYMI USZKAMI I PODBRZUSZEM.
WABI SIĘ PUSZEK I UWIELBIA SIĘ BAWIĆ SZNURKIEM
KTOKOLWIEK WIDZIAŁ, PROSZĘ O KONTAKT:
UL. KONWALIOWA 12/5
Pod spodem zaś znajdowało się zdjęcie zaginionego psa.
– Zobacz, zaginął. – powiedziała Aneta – Ale ładny, jaka szkoda.
– Może się jeszcze znajdzie. – stwierdziła Klaudia i dziewczynki weszły
do parku.
Wracając z parku, Klaudia, mając w pamięci słowa mamy o wizycie
u dziadków, udała się z Anetą prosto do nich. Mieszkali w bloku dwie ulice
od domu Klaudii, więc nie było to daleko. Pod blokiem dziadków dziew-
czynki się pożegnały, a Klaudia weszła z psem do klatki. Gdy tylko wspięli się
na pierwsze piętro, dziewczynka kucając powiedziała do psa:
– Bardzo cię proszę, nie przynieś mi wstydu. Nie wiem, jak dziadkowie
na ciebie zareagują. Nie skacz, nie wygłupiaj się, tylko grzecznie siedź lub leż
przy mnie. – spojrzała na swego pupila, ale ten wyglądał, jak gdyby nic so-
bie z tego monologu nie robił. – Bardzo cię proszę. – jeszcze raz powtórzyła
Klaudia, po czym wstała, aby zapukać do drzwi. Dokładnie w tym momencie
drzwi same się otworzyły, uciekając spod ręki dziewczynki i ukazał się w nich
dziadek Marek.
– A cóż to za młoda dama tak się skrada? Przechodzę obok drzwi i sły-
szę rozmowę. Zaglądam przez judasz, a tu moja kochana wnusia. – mówił,
śmiejąc się przy tym dziadek, przez którego wyglądała już babcia Jadwiga.
– No wchodźcie, wchodźcie. Tata już się chwalił, że jakiegoś pchlarza ze wsi
przygarnęłaś.
– To nie pchlarz, to mój przyjaciel Floyd – odpowiedziała, wchodząc do
domu Klaudia, udając złość w głosie, bo wiedziała, że dziadek żartuje.
– No siadajcie, siadajcie do stołu. – powiedziała mijając ich w korytarzu,
babcia – Dla ciebie mam smaczny kompot i ciasteczka, dla twojego pupila
wodę w miseczce.
– Dziękujemy babciu, jesteś kochana. – odpowiedziała dziewczynka
– No opowiadaj wnusiu. Co tam u ciebie? Jak ci było na wsi? Fajnie spę-
dziłaś czas z babcią? – zaczął dziadek.
– No fajnie. Dużo przygód, dużo wrażeń, jechałam, jak co roku na wozie
konnym zawieźć mleko do mleczarni. Brałyśmy też udział z moją koleżanką
w festynie. Pokazywałyśmy różne gatunki mody. Przebierałyśmy się, cho-
dziłyśmy po scenie jak prawdziwe modelki. Było naprawę super. Ani chwili
na nudę. O, właśnie, spaliśmy nawet w namiocie, bawiliśmy się w podcho-
dy. Chyba najlepsza zabawa na świecie. Ile tam wszystkiego przeżyliśmy, ile
śmiechu było. Jeszcze chyba pojadę w te wakacje do babci, ale gdzieś pod
koniec. No i najważniejsze. Znalazłam tam w starym bunkrze mojego przy-
jaciela Floyda. Mam teraz co robić, mam obowiązki, ale nie narzekam.
– Już, już kochanie! Przerwij na chwilę i popij kompocikiem, bo ci w gar-
dle zaschło od tych opowieści. – powiedziała, śmiejąc się babcia.
– No dobrze, dobrze, starczy już o mnie. A co tam u was. Zdrowi jeste-
ście? Jak się czujecie? – zapytała Klaudia, chwytając za ciasteczko z talerzyka,
który babcia właśnie postawiła na stole.
– U nas wszystko bez zmian. Jesteśmy radośni, nie narzekamy, chodzimy
sobie na działeczkę, siedzimy na leżakach. – powiedział dziadek.
– Dziadziuś na trawce się opala, aż sąsiadki z działki się oglądają. – za-
śmiała się babcia.
– Jak jest na co. – skomentował dziadek i kontynuował – Podlewamy
kwiatki i odpoczywamy. Jak będziesz chciała możesz jutro podejść z Floy-
dem na działkę. Możesz wziąć też rodziców. Nagotuję pysznego kompotu
z rabarbaru, może jakieś mięsko z grila się znajdzie.
– Dobrze, dobrze babciu. Jeszcze dziś porozmawiam z rodzicami, ale
ja przyjdę na pewno. A mam jeszcze takie pytanie? Czy nie pojechalibyście
ze mną któregoś dnia nad jezioro? Rodzice pracują, nie mają kiedy, a samej
mnie nie puszczą. Chciałabym się przejechać z wami.
– Ale po co ci jezioro? – zapytał dziadek – Nadmucham ci twój dziecięcy
basenik jutro i będzie jak znalazł.
– Dobrze, już dobrze. Nie strasz dziewczyny. – śmiała się babcia, patrząc
na dziadka, po czym zwróciła się do Klaudii – Nie ma sprawy, przyjdziesz ju-
tro na działkę z rodzicami, to porozmawiamy i umówimy się na jakiś dzień.
– Super, super. No nic, będę już chyba leciała. Dziękuję babciu za kompot,
był pyszny. – powiedziała Klaudia, odstawiając pustą szklankę. To do zoba-
czenia jutro. Będę koło pierwszej.
– No idź wnusiu, idź, jak musisz. Grzeczny ten twój przyjaciel. Siedział na
miejscu, nie ruszał się od ciebie, nie ma z nim żadnego kłopotu. – stwierdził
dziadek.
– To prawda. No to pa! Do jutra! Cześć! – powiedziała i zamknęła za sobą
drzwi.
Klaudia, wracając do domu, zobaczyła znowu ogłoszenie o zaginionym
psie. Zrobiło jej się smutno. Gdy przyszła do domu, otworzyła swoją zacza-
rowaną księgę i napisała w niej:
62 63
BARDZO BYM CHCIAŁA, ŻEBY ODNALAZŁ SIĘ PUSZEK, BO WŁA-
ŚCICIEL CHYBA BARDZO ZA NIM TĘSKNI. POMÓŻ GO ODNALEŹĆ.
Do pokoju weszła mama, a Klaudia szybko zamknęła książkę.
– Jak tam, byłaś u dziadków? – zapytała od drzwi.
– Tak. Umówiłam się, że jutro do nich przyjdziemy na działkę. – odpo-
wiedziała, odwracając się w stronę mamy, Klaudia.
– No dobrze, to weźmiemy coś na grilla i od razu kolację zjemy. Zadzwo-
nię, że będziemy około piątej. – postanowiła mama.
– To powiedz, że ja przyjdę z wami, bo mówiłam babci, że będę koło
pierwszej. – powiedziała dziewczynka – Mamo, widziałam takie ogłoszenie,
że zaginął piesek. Bardzo bym chciała, żeby się odnalazł. Właściciel go szuka,
martwi się o niego Przykre, jak ktoś bliski zaginie. Pójdę później jeszcze na
spacer z Floydem, to się rozejrzę. Może gdzieś znajdę Puszka.
Rozdział 7
Nieznajomy i pies,
czyli wszystko dobre,
co się dobrze kończy
Klaudia, zgodnie ze swoim wcześniejszym planem, wybrała się na spacer
z Floydem, aby poszukać Puszka. Poszła do parku, bo pomyślała, że może
tam gdzieś błąka się między zaroślami i nie wie, jak wrócić do domu.
Kiedy szła jedną z alejek, w krzakach usłyszała szelest. Podekscytowana
powiedziała do Floyda:
– No idź, sprawdź, co tam jest.
Floyd, niestety, nie kwapił się do wykonania polecenia. Postanowiła więc
sprawdzić sama. Ku jej zdziwieniu, w krzakach schowany nie był Puszek, ale
jakiś chłopiec.
– Cześć, jestem Klaudia. A Ty jak się nazywasz? – zapytała chłopca.
Chłopiec się nie odezwał. Sprawiał wrażenie, jakby jej nie słyszał. Nie podda-
jąc się, zadała kolejne pytanie:
– Co ty tu sam robisz? Wyglądasz na zmęczonego i chyba jesteś głodny?
Chłopiec nadal milczał.
– Pewnie byś coś zjadł? – pytała dalej, lekko się do niego uśmiechając.
Niestety, na to pytanie chłopiec również nie odpowiedział. Klaudia widziała
jednak, że na myśl o jedzeniu w jego oczach pojawił się błysk. Nie zastana-
wiając się długo, powiedziała:
– Poczekaj tu na mnie, mieszkam niedaleko. Pójdę do domu, wezmę coś
do jedzenia i ci przyniosę.
Ten, jakby na potwierdzenie, skinął tylko głową, wyszedł z krzaków
i usiadł na ławce pod drzewem. Klaudia ruszyła więc w stronę swojego domu.
Wbiegła od razu do kuchni, pakując do plecaka, co tylko miała. Zabrała ma-
ślane bułeczki, które zostały ze śniadania, owoce, które zawsze leżą w koszy-
ku na kuchennym stole, kompot z rabarbaru i ciasteczka. Gdy wychodziła
z domu, mama zapytała ze zdziwieniem:
– Córeczko, co ty? Znowu wychodzisz na spacer?
– Tak mamusiu, ale niedługo wrócę, nic się nie martw. – odpowiedziała.
Szła tak szybko, że nawet Floyd musiał przebierać łapkami szybciej, żeby do-
wnać jej tempa. Gdy już była w parku i zobaczyła, że nieznany chłopiec
czeka nadal na tej samej ławce, odetchnęła z ulgą. Podeszła do niego i zaczęła
wypakowywać smakołyczki z plecaka, jednocześnie mówiąc do chłopca:
– Proszę, to dla ciebie. Częstuj się i smacznego.
Chłopiec niepewnym ruchem chwycił za maślaną bułeczkę i zaczął jeść.
64 65
Floyd zaś położył się obok ławki na trawie z wywieszonym językiem i ciężko
oddychał. Klaudia usiadła obok na ławce i patrząc jak chłopiec, z coraz więk-
szym zapałem, pochłania jedzenie, głaskała psa po głowie. Nie chciała prze-
szkadzać, dopóki nowo poznany młodzieniec nie zaspokoi swojego głodu.
Gdy skończył posiłek, usiadł, podciągając pod brodę nogi. Obrócił głowę
w stronę Karoliny i obserwował ją przez dłuższą chwilę.
– To zacznijmy jeszcze raz. Cześć nazywam się Klaudia, a ty? – powie-
działa, uśmiechając się do chłopca.
Po chwili chłopiec przerwał milczenie, pytając:
– Piotr. Czemu to dla mnie robisz?
– Chciałam ci pomóc, nie możesz sam tu siedzieć. Zaraz będzie noc. Co
zrobisz sam nocą. Zgubiłeś się? Trzeba iść na policję, oni pomogą. – odpo-
wiedziała jednym tchem.
– Cooo? Daj sobie siana. Nic o mnie nie wiesz, żadnej policji. Dlaczego się
do mnie doczepiłaś? Spadam.- powiedział Piotr, wstając z ławki i odchodząc
szybkim tempem w kierunku wyjścia z parku.
– Hej, poczekaj.- zawołała Klaudia i ruszyła za nim, zarzucając na ramię
plecak i pociągając za sobą Floyda lekko zdezorientowanego całą sytuacją.
– Powiedziałem, daj sobie spokój. Spadam stąd i już mnie nie zobaczysz,
więc mnie nie szukaj. Już nie masz problemu. Sam sobie dam radę. Ciao. –
stwierdził, skręcając ze ścieżki na trawnik i udając się w stronę wyjścia, na
skróty, przez gęste zarośla.
– Ale… – zaczęła, podążając za chłopcem.
Piotr zatrzymał się nagle, a Klaudia prawie na niego wpadła. Odwracając się,
powiedział, patrząc jej w oczy:
– Nie ma „ale. Dzięki za wszystko, ale resztę sam załatwię. Idziemy, każdy
w swoją stronę, rozumiesz? – ruszył w gęste zarośla, nie czekając na odpo-
wiedź.
Klaudia nie dawała za wygraną, ruszając za Piotrem, ale w tym momencie
Floyd zamiast posłusznie iść za nią, zaczął ciągnąć ją w jeszcze gęstsze zaro-
śla.
– Co ty robisz? Floyd, chodź tu. – powiedziała chcąc kontynuować roz-
mowę z Piotrem.
Pies jednak nie dawał za wygraną i nadal ciągnął z całej siły w to samo miej-
sce. Klaudia, nie mając siły się z nim szarpać, poszła posłusznie we wskaza-
ny przez Floyda punkt. Gdy tylko weszli w zarośla, pies dopadł do wystają-
cej z ziemi plastikowej rury i zaczął gwałtownie szczekać. Klaudia zajrzała
do wnętrza, ale nic w niej nie zobaczyła. Wyjęła z kieszeni latarkę, zabraną
w ostatniej chwili z domu dla Piotra. Zajrzała jeszcze raz, świecąc latarką
i głośno krzyknęła. We wnętrzu
znajdował się nieruchomy, cały
umazany błotem pies. Nagle za
plecami usłyszała głos, który
sprawił, że cała podskoczyła ze
strachu:
– Co jest? – to Piotr, słysząc jej
krzyki, postanowił sprawdzić, co
się dzieje.
– Zobacz sam. – powiedziała,
podając mu latarkę i odciągając
na bok Floyda.
Piotr zajrzał do środka, po czym nie zastanawiając się długo, włożył
w głąb rury, jak daleko dał radę, swoją rękę. Jakiś czas gmerał w środku, po
czym powoli zaczął ją wyciągać.
– Przykro mi, jest zimny jak lód. – stwierdził, patrząc w szeroko otwarte
oczy dziewczyny. – Nie żyje. Powiedziałem ci, że świata nie zbawisz. Trzymaj
się. – odszedł, nie czekając na dziewczynę.
Ta stała dłuższy czas, nie wierząc w to, co się stało. Chciała znaleźć psa,
ale nie martwego. Chciała pomóc chłopcu, ale nie go wystraszyć. Wszystko
jej nie wychodzi. Może jednak jeszcze go przekona, otrząsnęła się nagle. Wy-
biegła z zarośli, ale Piotra już nigdzie nie było. Wróciła na ławkę, ale też była
pusta. Udała się w zarośla gdzie go spotkała, ale też nic. Jeszcze dłuższy czas
snuła się po parku, licząc, że go spotka. Niestety, zbliżała się 21:00, a chłopca
nigdzie nie było. O tej porze zamykano park, więc udała się do domu. Gdy
weszła do mieszkania, natychmiast w korytarzu pojawiła się mama, mówiąc
od progu:
– Ej, moja panno, gdzie ty byłaś tak długo, chyba należą mi się wyjaśnie-
nia.
– Już mamo, zaraz wszystko ci opowiem. – odpowiedziała smutnym gło-
sem Klaudia, co nie umknęło mamie.
– Ok, czekam w kuchni. Będę szykowała kolację, to sobie pogadamy po-
ważnie. – stwierdziła, odprowadzając wzrokiem udającą się z psem do swo-
jego pokoju córkę.
Rozmowa była naprawdę długa. Mimo, że Klaudii nie chciało się ga-
dać, mama wyciągnęła z niej zarówno historię spotkania chłopca w parku
i opróżnienia ich domowych zapasów, jak i odnalezionego martwego psa
z ogłoszenia. Mama, widząc stan córki, nawet nie była na nią bardzo zła.
Rozmowa trwała prawie godzinę. Gdy Klaudia wróciła do swojego pokoju,
66 67
marzyła tylko o łóżku. Floyd chyba też, bo już dawno spał na własnym kocy-
ku, nie reagując na odgłosy otoczenia. Klaudia spojrzała na psa i stwierdziła,
że chyba mu zazdrości. Następnie usiadła do biurka i pomyślała, że musi
być sposób, aby mogła naprawić swój błąd. Nawet nie wysłuchała chłopca,
a zaraz wyskoczyła z policją. To rzeczywiście był błąd. Po chwili zastanowie-
nia otworzyła pamiętnik i napisała:
DROGI PAMIĘTNIKU
PROSIŁAM, ABY ODNALAZŁ SIĘ PUSZEK, ALE NIE MARTWY. NIE
WIEM, DLACZEGO TAK SIĘ STAŁO. NIE ROZUMIEM. PROSZĘ,
SPRAW TYM RAZEM, ŻEBYM MOA JESZCZE SPOTKAĆ PIOTRA
I ABYM ZNALAZŁA SPOSÓB, JAK REALNIE MU POMÓC ROZWIĄ-
ZAĆ JEGO PROBLEMY. SPRAW, BY NIE MUSIAŁ WIĘCEJ SPĘDZAĆ
NOCY POD GOŁYM NIEBEM.
Zamknęła pamiętnik tak zmęczona, że bez wieczornej toalety przebrała
się w piżamę i poszła spać. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, natych-
miast zasnęła głębokim snem.
Następnego dnia przy śniadaniu mama stwierdziła, patrząc na córkę:
– Kochanie, pamiętaj dziś odwiedzić dziadków, naprawdę się za tobą stę-
sknili.
– Ale jak, przecież wczoraj u nich byłam. – stwierdziła Klaudia.
– Co ty mówisz, wczoraj całe popołudnie sprzątaliśmy pokój. Chyba, że
jest coś, czego nie wiem. – odpowiedziała zdziwiona mama.
Klaudia, przez dłuższy czas w milczeniu zajmowała się kanapką, po czym
zapytała:
– Dzisiaj jest środa, tak?
– Ech, chyba źle spałaś, bo wszystko ci się miesza. Dziś jest wtorek. Do-
brze się czujesz? – zaniepokojona mama dotknęła dłonią czoła dziewczynki,
zastanawiając się, czy nie ma temperatury.
– Nie mamuś, wszystko dobrze – powiedziała dziewczynka, zastanawiając
się w głowie - Czyżby pamiętnik cofnął mnie o jeden dzień?
Klaudia zjadła śniadanie, zrobiła dwie kanapki, które zapakowała i schowała
do kieszeni. Wzięła Floyda i poszła na spacer do parku z nadzieją, że spotka
tam chłopca, da mu kanapki i postara się z nim porozmawiać. Gdy chodziła
tak z psem, nagle Floyd zaczął szczekać. Klaudia pobiegła za psem i zobaczy-
ła, jak pod drzewem na trawie siedział smutny Piotrek.
– Cześć kolego, co porabiasz? – zapytała – Może jesteś głodny? Pogadamy
sobie? A może posiedzimy po prostu w milczeniu?
– Kim jesteś? Nie znam cię. – odezwał się zdziwiony chłopiec.
– A ja ciebie trochę poznałam, Siedzisz tu dłuższy czas i pomyślałam,
że może jesteś głodny. – odpowiedziała, podając chłopcu kanapki.
– Cześć. Fajnie, że jesteś. Rzeczywiście jestem tu sam i trochę mi smutno.
Nie mam z kim pogadać. Jesteś pierwszą osobą, która się mną zainteresowała
od 3 dni. Noce takie długie pod gołym niebem. A do tego całą noc trzeba się
ukrywać, żeby nikt mnie tu nie zobaczył. – powiedział i zabrał się za kanap-
kę, kontynuując w przerwach wyjaśnienia. – Ale park zamknięty, więc nocą
jest tu bezpiecznie.
– Więc jesteś tu już czwarty dzień? – zapytała Klaudia, pamiętając, aby
znów nie powiedzieć czegoś głupiego.
– Jakoś tak wyszło. – odpowiedział.
– A jak ty masz na imię i dlaczego nie mieszkasz w domu, jeśli oczywiście
chcesz mi powiedzieć. – dopytywała dalej, widząc, że chyba idzie jej dużo
lepiej niż wczoraj.
– Można, to nie tajemnica. Mam na imię Piotr, a mieszkałem 20 km stąd,
w małym miasteczku o nazwie Hajda, ale już tam nie wrócę. – powiedział,
kończąc drugą kanapkę.
– Ale co się stało? Nie podobało ci się tam? Dlaczego uciekłeś? Ktoś ci coś
zrobił? – brnęła dalej w pytania.
– Tak, tata. – odpowiedział ponuro.
– Ale co, bije cię? – spojrzała przerażona na chłopca.
– Nieeeee, to nie to. – stwierdził – W moim miasteczku jest naprawdę
spoko. Mam fajną szkołę, super kolegów i koleżanki.
– No to nie rozumiem? – przerwała poirytowana Klaudia.
– Mój tata dostał nową pracę w Warszawie. – wyjaśniał dalej Piotr – Chce,
żebyśmy się tam z nim przeprowadzili. Nowa szkoła, nowa praca mamy,
a ja się boję, ja nie chcę. Nigdy nie byłam w takim wielkim mieście.
– No co ty, takie duże miasto może być naprawdę fajne. Tramwaje jeżdżą,
dużo autobusów, trolejbusów i lotnisko jest. – próbowała pocieszyć chłop-
ca. – Wielkie budowle, wieżowce, Pałac Kultury i Nauki. Sama bym chciała
mieszkać w Warszawie. Perspektywy lepsze, szkoły lepsze. Może na początku
będzie ci ciężko, ale jak pójdziesz do nowej szkoły, to na pewno poznasz ja-
kichś fajnych kolegów. Poznacie się lepiej i będzie super.
– No na wycieczkę to ja bym mógł tam pojechać, zobaczyć to wszystko
i pozwiedzać, ale mieszkać wolałbym tu gdzie jestem. – stwierdził Piotr.
– Nie ma się co martwić na zapas, będzie super. – pocieszała chłopca –
Dam ci mój numer telefonu, to jak będziesz już w Warszawie, zadzwonisz do
mnie. Z chęcią bym do ciebie przyjechała.
68 69
– No może masz rację. Mówią, że strach ma wielkie oczy. – odpowiedział
chyba trochę bardziej pogodnym tonem. Przynajmniej tak jej wydawało.
– Pójdziemy do budki i zadzwonisz do rodziców, niech się nie martwią. –
zakomenderowała Klaudia – A teraz chodź, zabierzesz swoje rzeczy, a potem
wracasz do domu, nie możesz dłużej tu mieszkać. Umowa?
– Umowa! – powiedział podając jej dłoń. Klaudia pomyślała, iż chyba
właśnie pomogła podjąć decyzję, której nie chciał podjąć sam. Była szczę-
śliwa, ale nie zapominała o Puszku, dlatego idąc po rzeczy Piotra skierowa-
ła się niby skrótem, wprost w zarośla, w których liczyła znaleźć tym razem
jeszcze żywego, psa. Podobnie jak wczoraj, dziś również Floyd wyrywał się
w to miejsce. Gdy niby przypadkiem zajrzała do rury, zawołała:
– Tam coś jest i się rusza.
Piotr zaświecił swoją latarką w otwór.
– To chyba pies. – stwierdził – Ale nie wiem, czy żyje.
Włożył głęboko rękę i podobnie jak wczoraj, zaczął macać w niej dłuższy
czas. Po chwili zawołał:
– Chyba żyje! Coś mnie polizało.
Zaczął kopać znalezionym patykiem i po chwili, gdy odkopał już dookoła
całą rurę, spróbował ją wyjąć, ale samemu się nie udało. Klaudia chwyciła
z drugiej strony, ale również bez efektu.
– Poczekaj. – powiedział.
Wbił kij głębiej przy samej rurze, po czym ponownie zaczęli ciągnąć, ale tym
razem dodatkowo nogą stanął na gałęzi, robiąc coś w rodzaju dźwigni. Rura
drgnęła i powoli zaczęła się unosić. Ciągnęli jeszcze dłuższą chwilę, aż na-
gle cała rura wyskoczyła do góry. Miała dobre 70 cm długości. W powstałej
dziurze zobaczyli zmaltretowanego i ubłoconego psa, którym zajął się już
Floyd, obwąchując z każdej strony i liżąc brudną sierść.
– Ojej, zobacz. To chyba ten pies z ogłoszenia na bramie. – zawołała Klau-
dia.
– Wiem, widziałem je przy wejściu. Chodź sprawdzimy adres, może choć
on będzie szczęśliwy we własnym domu. – powiedział sarkastycznym tonem
Piotr.
Przeczytali jeszcze raz adres na ogłoszeniu, żeby wiedzieć, jak dotrzeć do
właściciela. Mieszkał niedaleko, zaraz przy parku. Weszli do bloku i zadzwo-
nili. Właściciel był w domu. Drzwi otworzył im wysoki mężczyzna. Klau-
dia skojarzyła, że to tutejszy taksówkarz. Już kilka razy jechała z nim razem
z rodzicami.
– Dzień dobry. – Piotr odezwał się pierwszy.
– Dzień dobry, my w sprawie psa. – dodała Klaudia – Nie wiemy, czy to
on, ale taki bardzo podobny, leży w parku, wpadł do rury. Jest bardzo osła-
biony. Mógłby pan z nami pójść i zobaczyć? Jest bardzo podobny do pana
psa z ogłoszenia.
Gdy tylko doszli z powrotem na miejsce, taksówkarz rozpoznał swojego
pupila. Delikatnie wziął go na ręce i udał się w kierunku swojego samocho-
du, a dzieciaki posły za nim.
– Muszę szybko do weterynarza. – powiedział właściciel Puszka. – Dzię-
kuję wam drogie dzieci. Jak się mogę wam odwdzięczyć?
– Nie ma za co, to dla nas przyjemność. – odpowiedziała Klaudia i zwró-
ciła się do Piotra. – Chodź, idziemy dzwonić do rodziców.
– Ale ja nie pamiętam numeru, a pieniądze skończyły mi się jeszcze wczo-
raj. – odpowiedział Piotr.
Klaudia milczała przez chwilę, po czym powiedziała:
– No to miałabym chyba jednak do pana prośbę. Mógłby pan odwieźć
Piotrka z Polanowa do jego domu?
– Słuchajcie, teraz jadę z psem. Wpadnijcie za jakąś godzinę. Jeśli będzie
tu stała moja taksówka, to znaczy, że jestem już w domu. Wszystko mi opo-
wiecie i coś zaradzimy.
Piotr nie wyglądał na przekonanego, ale Klaudia cała uradowana powie-
działa tylko:
– Oczywiście, będziemy. – I chwytając Piotra za rękę, pociągnęła go
w stronę parku. Przecież tam nadal były jego rzeczy.
Klaudia nie tracąc czasu, pomogła zabrać Piotrowi jego rzeczy z parku.
Chłopiec miał mieszane uczucia. Z jednej strony chciał wracać, bo tęsknił
już za domem i rodzicami, z drugiej zaś na myśl o przeprowadzce, strasznie
się denerwował. Po godzinie, zgodnie z umową, Klaudia i Piotr dotarli przed
dom taksówkarza.
- Patrz, stoi taksów-
ka. – powiedziała Klau-
dia.
Piotr wiedział, co to
oznacza. Już się nie wy-
winie, a powrót do domu
jest już nieodwracalny.
Z okna w bloku akurat
wyglądał sam taksów-
karz. Kiedy zobaczył
dzieci, zawołał z okna:
– Czekajcie na mnie,
70 71
zaraz zejdę na dół.
– Dobrze.- odpowiedziała Klaudia.
Po chwili wszyscy wsiedli do samochodu. A ich nowy znajomy, od razu za-
czął rozmowę.
– Kochane dzieci, jeszcze raz wam dziękuję, że odnalazłyście mojego
Puszka. A teraz mówcie, co to za problem.
Zapadła niezręczna cisza, którą w końcu przerwała Klaudia:
– No, my mamy mały problem, a właściwie to Piotra problem. Ja po pro-
stu bardzo chcę mu pomóc.
I opowiedziała historię chłopca, o jego obawach i mieszkaniu od kilku dni
w parku.
– A więc to taka historia – powiedział taksówkarz.
– Ano taka – cicho odezwał się Piotr.
– Posłuchajcie. – kontynuował kierowca – Trochę mi to przypomina hi-
storię, gdy uciekłem z domu rowerem, choć ja nie miałem tak szlachetnych
powodów. Uciekłem, bo miałem karę na rower, a jak się domyślacie, moja
kara nie była bez powodu i w pełni mi się należała. Ale mniejsza z tym. Na-
wet się wam nie przedstawiłem. Mam na imię Zbyszek, a wy, jak już słysza-
łem, Piotr i Klaudia. Wy mi pomogliście, więc jeśli mnie nie okłamujecie, ja
jestem w stanie pomóc Wam. Ale na miejscu swoje sprawy załatwiacie sami.
Stoi?
– Stoi! – wykrzyknęła Klaudia.
– To co, jedziemy do Polanowa? – zapytał pan Zbyszek, czekając na po-
twierdzenie od Piotra.
Piotr tymczasem, siedząc ze spuszczoną głową, skinął tylko lekko na po-
twierdzenie.
– Piotr, jeśli sprawa wygląda tak, jak mówicie, to dobrze robisz wracając. –
stwierdził pan Zbyszek. – Dałeś sygnał, że się na to nie zgadzasz, a teraz czas
wracać i zobaczyć rezultaty. A jeśli mimo wszystko tata nie zmieni zdania,
to są sytuacje, w których trzeba powiedzieć: Passs.
Klaudia, widząc smutną minę Piotra, postanowiła rozweselić sytuację
i zaczęła opowiadać, jak znalazła Piotra w parku. Zdumiony opowieścią
Klaudii taksówkarz, na pocieszenie rzekł do Piotra:
– Nie wolno się nigdy poddawać, trzeba zawsze być dobrej myśli.
I tak szybko minęła im podróż, spędzona na rozmowie. Gdy dotarli
na miejsce, Piotr prędko wysiadł z samochodu, tak jakby chciał znowu gdzieś
uciec.
– Poczekaj – krzyknęła Klaudia. – Odprowadzę cię, a pan zaczeka
tu na mnie w samochodzie? – zapytała wychodząc.
– Oczywiście – odpowiedział taksówkarz. – Spokojnie idź z Piotrem,
ja tu zostanę.
Idąc schodami do góry, Klaudia zapytała:
– Na którym piętrze mieszkasz?
– Na drugim – odpowiedział Piotr.
Im bardziej zbliżali się do drzwi mieszkania, tym bardziej Piotr bał się reak-
cji rodziców. Wiedział, że to co zrobił, nie było odpowiedzialne. Gdy tylko
stanął w progu, otwierając drzwi, mama, wypuszczając z rąk talerz, który
właśnie wycierała, wykrzyknęła:
– Synku, Boże, jak dobrze, że jesteś. Strasznie się martwiliśmy z tatą
o ciebie.
Piotr, trochę zdezorientowany wszedł z Klaudią do mieszkania.
– Witaj mamo. – zaczął Piotr – Wróciłem, przepraszam. A to moja ko-
leżanka Klaudia. Dzięki niej tu jestem. Znalazła mnie i opiekowała się,
a na koniec namówiła do powrotu.
– Coś ty narobił, gdzie byłeś? – mówiła, obejmując mocno syna – Tata
cię cały czas szuka po okolicy. Już chcieliśmy zgłosić twoje zaginięcie. –
a następnie zwróciła się, odwracając do Klaudii – Dziękuję kochanie, że
przywiozłaś nam syna do domu.
– Nie ma za co – powiedziała uśmiechając się Klaudia. – No to cóż, skoro
wszystko dobrze, to jak będę jechała do domu. W razie co, masz mój numer
telefonu to dzwoń. Pa, pa!
– Jesteś najlepsza, dzięki za wszystko i do zobaczenia – powiedział Piotr,
puszczając do Klaudii oko.
Wróciła do taksówki i z panem Zbyszkiem udali się do domu. Klaudia
zaraz po powrocie zabrała Floyda i poszła z nim na spacer do parku. Space-
rując, wspominała sobie jak poznała Piotra. Trochę go polubiłam. – pomy-
ślała – Fajnie jest poznawać nowych ludzi. Ciekawe, jak tam u niego sytuacja
w domu. Wieczorem, gdy leżała już w łóżku, zadzwonił telefon. Mama, zdzi-
wiona weszła do pokoju:
– Jakiś Piotrek do ciebie.
– Miło cię słyszeć. – powiedziała podchodząc i podnosząc słuchawkę te-
lefonu – Co tam się stało że dzwonisz, wszystko dobrze?
– Mam super wiadomość. – wołał do słuchawki – Mój tata nie wyjeżdża
do Warszawy, nigdzie się nie przeprowadzam. Odmówił zmiany miejsca pra-
cy. Zwolnił się, zostaje na miejscu i zakłada własną rmę. Będzie malował
i tapetował mieszkania. Zawsze to lubił robić, ale teraz zawodowo. A my zo-
stajemy razem z nim. Na coś jednak przydała się ta moja ucieczka. Chyba
tata przemyślał, że to jest wielkie przeżycie dla nas wszystkich. To na razie.
72 73
Miłych snów.
– Super, trzymaj się. Pa, pa. – powiedziała Klaudia, a w głowie pomyślała
– I wszystko się dobrze skończyło. Czasem nie warto się martwić na zapas.
Dzień był naprawdę udany. Idę spać.
Rozdział 8
Zbawiamy świat,
bo nikt nie lubi być samotny.
Następnego dnia przy śniadaniu Klaudia o wszystkim opowiedziała ma-
mie.
– Moja młoda damo. – udając groźny ton zaczęła mama – Wiem, że za-
wsze byłaś szalona, ale chyba przekraczamy granice dobrego serca. Nie mó-
wisz słowa, że wyjeżdżasz z miasta. Jedziesz z nieznajomym mężczyzną….
– Ale mamo, pan Zbigniew… – przerwała jej córka.
– Jedziesz z nieznajomym mężczyzną, tak nie może być. – kontynuowa-
ła matka – Tu i teraz musisz mi obiecać szalona dziewczyno, że nigdy, ni-
gdy więcej nie będziesz robiła takich rzeczy bez mojej zgody. Chcę wiedzieć
od dziś o wszystkich twoich dzikich pomysłach. Czy to jasne?
– Ale….. – przerwała Klaudia.
– Czy to jasne? – nie zwracała na nią uwagi mama.
– Tak – odpowiedziała w końcu spacykowana dziewczynka.
– A teraz, zanim znów pójdziesz ratować świat, zapraszam do dziadków.
Bo zdaje się, że czekali na ciebie wczoraj. – zakończyła poranną rozmowę
mama i udała się do łazienki uszykować się do pracy.
Karolina zabrała Floyda i udała się do dziadków. Po drodze zastanawiała
się, czy dla Floyda będzie to pierwsza, czy druga wizyta. Drzwi, podobnie jak
wczoraj, otworzył jej dziadek.
– Wnusia się znalazła, kochanie. – powiedział, odwracając się do babci. –
Wchodź, ale widzę, że nie jesteś sama. Cóż to za bystra psina?
– Witaj kochanie. – powiedziała babcia całując wnuczkę i mocno przytu-
lając. – Jak ja się za tobą stęskniłam.
– Cały dzień wczoraj w oknie siedziała – dodał dziadek.
– Oj, przepraszam. Wiem, że miałam być wczoraj, ale jak to mówi mama:
„musiałam zbawić świat” – odpowiedziała Klaudia, odbierając od babci tale-
rzyk z ciasteczkami.
– To znaczy? – zapytał zaciekawiony dziadek.
Klaudia musiała opowiedzieć całą historię Piotra. Następnie oczywiście
musiała być cała opowieść o wizycie na wsi i znalezieniu Floyda.
– No to na niedosty wrażeń na wakacjach nie narzekałaś. – skomentowała
opowieść babcia.
– No raczej nie, jak zawsze. – odpowiedziała śmiejąc się wnuczka.
– A ty wiesz, że jutro musisz przyjść jeszcze raz? – dodał dziadek.
– A to czemu? – zapytała zdziwiona babcia.
74 75
– Chciałem uszczęśliwić na wakacje wnuczkę, ale jaką mam pewność, czy
dostała promocję do następnej klasy, a jak nie? – patrzył wymownie na Klau-
dię dziadek. –
Widziała babcia cenzurkę?
– Jaki stary, taki głupi. – zaśmiała się w odpowiedzi babcia. – Nie rób
sobie z wnusi żartów. – Po czym podeszła do komody i z szuadki wyjęła
50 zł, po czym dała je Klaudii – Nie słuchaj dziadka. Jak przyjdziemy w gości,
to cenzurkę pokażesz, prawda?
– Oczywiście, że tak. – odpowiedziała wstając. – Ja już pójdę, bo jestem
umówiona z koleżanką.
– Ledwo wpadła, już wypada. – skwitował dziadek.
– Daj spokój. – powiedziała babcia, klepiąc dziadka w plecy, a do wnucz-
ki, wręczając paczkę z ciastkami, dodała – Zapomniał już, jak był młody. L
kochanie, ale jeszcze czasem sobie o nas przypomnij. A tu masz słodkie na
drogę.
Od dziadków udała się na spotkanie z Anetą. Dziewczyny coraz lepiej
się rozumiały i dobrze im się rozmawiało. Postanowiła, że razem odwiedzą
panią Bożenkę. Dobrze pamiętała poprzednią rozmowę z sąsiadką. Zdawa-
ła sobie sprawę, iż przez pamiętnik, rozmowę pamięta tylko ona. Wiedziała
jednak, że sąsiadka czuła się samotna, potrzebowała tej rozmowy i odwie-
dzin. Wspólnie z Anetą ustaliły, że idą do znajomej ze słodką niespodzianką,
którą miała od dziadków.
- Dzień dobry pani Bożenko, przyszłyśmy w odwiedziny ze słodkim upo-
minkiem. – powiedziała Klaudia, gdy zjawiły się pod drzwiami sąsiadki. –
Przyszłyśmy sobie porozmawiać, co tam u pani słychać i zobaczyć, jak się
pani czuje.
Weszły, zaproszone przez sąsiadkę, do niedużego pokoju ze ścianami
w kolorze kanarkowym. Na jednej ze ścian stał segment meblowy, a naprze-
ciwko kanapa rozkładana i dwa fotele. Do kanapy dostawiona była niewyso-
ka ława, a przy wejściu na balkon wysoki kus. Sąsiadka cała rozradowana,
zapraszała:
– Siadajcie dziewczynki, siadajcie. Nawet nie wiecie, jak się cieszę. Zaraz
wracam.
– Chcecie coś do picia? – zapytała z kuchni – Mam kompot z truskawek,
mogę przynieść.
– To bardzo poprosimy. – odpowiedziała Aneta.
Po chwili weszła z tacą, na której był talerzyk na słodkości i szklanki
z kompotem.
– Jak dobrze, że przyszłyście. Rzadko ktoś mnie odwiedza. Opowiadajcie
co u was.
– Wie pani, poznałam ostatnio fajnego chłopca, który uciekł z domu,
bo nie chciał się przeprowadzać do innego miasta, gdy tata zmieniał miejsce
pracy. – powiedziała Klaudia.
– A jak to się skończyło? – zapytała, patrząc na nią sąsiadka.
– No na szczęście dobrze. Nakarmiła go, namówiłam do powrotu
do domu, a po wszystkim okazało się, że nigdzie się nie przeprowadzają,
a tata rezygnuje z pracy w tej rmie i zakłada własną.
– A co u pani? – powiedziała Aneta głaszcząc Floyda, który położył się
w jej nogach.
– A jakoś ostatnio się trochę słabiej czuję. Jakoś tak sił nie mam. Do tego
brak towarzystwa, a samemu smutno. Tęsknię za synem, za wnukami, bardzo
chciałabym się z nim zobaczyć, mieć ich przy sobie, a nie na odległość.
– A nie dzwonią do pani? – zapytała Klaudia, częstując się czekoladowym
piernikiem.
– No dzwonią, ale rozmowa przez telefon to nie jest to samo co zobaczyć,
przytulić i ucałować. – powiedziała lekko zamyślona sąsiadka.
– A może jakoś możemy pani pomóc?- zapytała Aneta.
– Nie, no z was to jestem bardzo zadowolona. – radośnie oznajmiła są-
siadka – Same z siebie odwiedzacie starszą panią, a to dla mnie bardzo dużo.
Jesteście moim promykiem słońca. Zawsze jak jesteście, to się przy was lepiej
czuję, dziewczynki.
- Bardzo dobry kompot, słodziutki, mój ulubiony. Bardzo lubię kompot
z truskawek i dżem truskawkowy. – powiedziała Klaudia.
– Ja też jak dżem, to tylko truskawkowy. – dodała Aneta.
– Fajne jesteście dziewczyny. – stwierdziła pani Bożenka – Mam do was
prośbę, bo tak się jakoś ostatnio źle czuję. Czy zrobiłybyście mi zakupy? Ale
spokojnie, nie dzisiaj. Możecie przynieść jutro. Przynajmniej będę wiedziała,
że jutro też mnie ktoś odwiedzi.
– No pewnie, że tak. Pomożemy pani. – stwierdziła Aneta.
– To dla nas wielka przyjemność. – dodała Klaudia – Napisze pani kartę,
czego potrzebuje i nie ma problemu. Zrobimy jutro zakupy i przyniesiemy,
a nawet możemy się dogadać i robić sprawunki na zmianę codziennie.
Pani Bożenka zrobiła listę wszystkiego, czego potrzebuje. Na kartce, pięk-
nym, starannym pismem było napisane:
– chlebek,
– masło,
– kawałek żółtego sera
76 77
– twarożek
– mleko
Następnie zapytała:
– A nie będzie wam za ciężko?
– Nie, skąd, przecież to małe zakupy. – zaprzeczyły dziewczyny. – Niech
się pani nie martwi, jutro wszystko przyniesiemy. Będziemy do południa.–
No to do jutra. Pa, pa, pa. – pomachała dziewczynom w drzwiach pani
Bożenka.
Gdy mama wróciła z pracy, Klaudia opowiedziała mamie o sąsiadce. Pod-
kreśliła, że ta czuje się smutna i samotna, a do tego jeszcze ostatnio się źle
czuje.
– Obiecałyśmy z Anetą, że będziemy ją odwiedzać i mam jej zrobić jutro
zakupy. – oznajmiła córka – Póki będę miała wolny czas w wakacje, to będę
ją odwiedzać.
– Znów zbawiasz świat, po kim ty to masz? – pytała mama – No, ale to
akurat dobry pomysł. Z tego jestem bardzo zadowolona i będę cię wspierać.
Wieczorem Klaudia napisała w swoim pamiętniku prośbę:
PAMIĘTNIKU, PROSZĘ, ZRÓB WSZYSTKO, ABY SYN PANI BOŻENKI
Z RODZINĄ WRÓCIŁ DO POLSKI, ZNALAZŁ TU PRACĘ I ZAOPIEKO-
WAŁ SIĘ SWOJĄ MAMĄ.
I z tym marzeniem poszła spać.
Następnego dnia rano, Klaudia, gdy tylko się obudziła od razu otworzyła
pamiętnik, a tam prośba, którą zapisała wczoraj wieczorem, nie była już wi-
doczna. Hm… pomyślała głośno, zadając sama sobie pytanie. Ciekawe, czyż-
by już się spełniło moje życzenie? Jej rozmyślania przerwało wołanie mamy:
– Klaudusiu, córeczko, wstałaś już?
– Tak mamo. – odpowiedziała.
– To chodź proszę, bo śniadanie już na stole.
Klaudia nie zwlekając, szybciutko ubrała się i weszła do kuchni, zadając
pytanie mamie:
- Mamo pamiętasz, że dziś idę zrobić zakupy pani Bożence?
- Tak córeczko, pamiętam. Zjedz tylko śniadanie i możemy iść. – odpo-
wiedziała mama.
Klaudia zabrała Floyda i wyszła z domu w kierunku sklepu, sprawdzając
po drodze, czy w kieszeni tkwi lista zakupów dla pani Bożenki. Robiła zaku-
py z uśmiechem na twarzy. Już dawno nie czuła takiej radości. Podchodząc
do kasy, powiedziała do sprzedawczyni:
-To wszystko dla pani Bożenki, mojej sąsiadki.
– Jaka ty jesteś dobra i uczynna. Przyda jej się taka pomoc. – odpowie-
działa pani ze sklepu – Dam ci tu jeszcze trzy pomarańcze i dwa banany.
Powiedz pani Bożence, że to ode mnie z pozdrowieniami.
– Dobrze, dziękuję. – odpowiedziała Klaudia, po czym wyszła ze sklepu.
Kiedy zbliżała się do bloku sąsiadki, Floyd zaczął szczekać i merdać ogo-
nem.
– Co ty Floyd? Też ją polubiłeś? – zapytała psa.
Weszli do klatki schodowej i po chwili byli już u pani Bożenki.
– Dzień dobry, słoneczko – przywitała ich starsza pani.
- Dzień dobry. Tak jak obiecałam, przyniosłam zakupy z małą niespo-
dzianką i pozdrowieniami od pani sprzedawczyni.
– O, jak miło. Jak dobrze, że jeszcze istnieją tacy dobrzy ludzie wokół
mnie.- wzruszyła się pani Bożenka – Usiądziesz i napijesz się ze mną herba-
ty? – zapytała.
– Oczywiście, bardzo chętnie – odpowiedziała Klaudia.
Gdy tak sobie rozmawiały, zadzwonił telefon pani Bożenki. Podekscyto-
wana, podnosząc słuchawkę, powiedziała:
– O, to z pewnością mój kochany synek dzwoni.
– To ja idę pani Bożenko. Nie będę przeszkadzać, wpadnę jutro i poroz-
mawiamy. – powiedziała wstając Klaudia – Niech sobie pani spokojnie z sy-
nem porozmawia.
Klaudia wróciła do domu, wzięła Floyda i poszła do dziadków na działkę.
Po drodze Floyd ganiał ptaki siedzące na trawie. Gdy doszli na miejsce, pies
był tak zmęczony, że od razu dopadł do miski z wodą, a potem padł i zasnął.
Dziadkowie byli bardzo zadowoleni z faktu, że Klaudia do nich przyszła.
– Co będziemy robić? – zapytała Klaudia.
– Nie wiem, na co masz ochotę. Możesz się poopalać, a możesz pomóc
nam zrywać czarną porzeczkę. Będziemy zaprawiać w słoiki na twój ulubio-
ny placek zimą. Z piwnicy wyjmiesz i gotowe. – powiedziała babcia.
– No pewnie. Z przyjemnością wam pomogę, a i przy okazji się opalę. –
stwierdziła – Nie będę przecież patrzała, jak pracujecie.
– To super. W nagrodę jutro pojedziemy nad rzekę, co ty na to? – zapro-
ponowała babcia.
– Super babciu, bardzo chętnie. – stwierdziła zadowolona dziewczynka –
A co dzisiaj na obiad?
– Niespodzianka. – stwierdził dziadek.
– Powiedzcie, proszę. – domagała się Klaudia.
78 79
– Zupa owocowa. Może być?
– Tak, bardzo lubię. To szybko zrywajmy wiaderko porzeczek i na zupę.
Babcia się uśmiechnęła i powiedziała:
– Ale super mamy wnusię dziadziuś.
Przy zrywaniu obie śpiewały sobie piosenkę:
„… Gdy strumyk płynie z wolną, rozwiewa zioła maj, stokrotka rosła po-
lna…
I tak im na śpiewaniu czas szybko minął, nawet nie zauważyły, a wiaderko
było już pełne porzeczek.
– No to na zupę już będzie. – powiedziała Klaudia
Dziadek wystawił talerze na stół na podwórzu, a nalewając zupę, powie-
dział:
– A tu niespodzianka, zupa już gotowa. Drogie panie, rączki myć i do
stołu. Zasłużyłyście na obiad.
Po obiedzie Klaudia zebrała z babcią jeszcze wiaderko, a potem poleżała
na leżaczku i było naprawdę przyjemnie. Do domu wróciła wieczorem i nie
miała ochoty już na nic poza spaniem.
Gdy obudziła się z samego rana, rozpierała ją radość z powodu wyjścia z
dziadkami nad rzekę. Ubrała się szybko, zjadła śniadanie i wyszła z psem. Na
podwórku już czekała na nią Aneta. Umówiły się na wspólny poranny spacer
do parku jeszcze wczoraj. Chodząc po parku opowiadały sobie o wydarze-
niach ostatnich dni.
– Odzywał się do ciebie Piotr? – zapytała w pewnym momencie koleżan-
ka, gdy usiadły na ławce.
– No poza tym telefonem wieczorem, nie. – odpowiedziała Klaudia. – Ale
myślę, że na razie sam jeszcze musi ochłonąć.
– W sumie to fajny chłopak, z tego co mówisz. – kontynuowała Aneta.
– No, wydaje mi się bardzo fajny. Ale co sugerujesz? – zapytała Klaudia,
patrząc z ukosa na koleżankę.
– Ja? Absolutnie nic. – odpowiedziała, puszczając do niej oko, Aneta. –
Tylko tyle, że fajny chłopak.
I obie się roześmiały, co poruszyło nawet Floyda leżącego między nimi
na ławce. Pies nagle zaczął głośno szczekać, to na jedną, to na drugą dziew-
czynkę.
– To się jeszcze zobaczy. – skwitowała Klaudia – A co robisz po obiedzie?
Idę z dziadkami nad rzekę, może dołączysz?
– O, to byłoby super. – ucieszyła się Aneta – Ale najpierw muszę pogadać
z rodzicami. Samej z tobą by mnie nie puścili, ale z kimś dorosłym? Skoro
będą twoi dziadkowie...
– To zapytaj, a gdyby co, to bądź u mnie o czternastej trzydzieści pod blo-
kiem. – zaproponowała Klaudia – U nich mamy być o piętnastej i stamtąd
pojedziemy autem. A ja zadzwonię w międzyczasie do nich i zapytam, czy się
zgadzają. Ale znając moich dziadków, nie będą mieć nic przeciwko.
– Ok. Będzie bardzo fajnie, bo jakoś ostatnio mi nudno samej. – stwier-
dziła Aneta – Wszyscy na wyjazdach, tylko jedna koleżanka na miejscu, ale
mieszka za daleko, abym mogła do niej codziennie wpadać. Gdyby nie ty, to
umarłabym z nudów.
– Chyba, gdyby nie Floyd. – odpowiedziała Klaudia i znów się roześmiały.
Wstały i ruszyły dalej.
- To co Aneta, leć do domu spytać rodziców, czy możesz z nami jechać
nad wodę i daj znać. – zaproponowała Klaudia - Ja w tym czasie, jak tylko
dojdę do domu, to zadzwonię do Piotra i spytam, co u niego
- Dobra, to na razie do zobaczenia. – zawołała na odchodne Aneta
Klaudia, gdy tylko weszła z Floydem do domu, chwyciła za telefon, prze-
ciągnęła kabel po drzwiami, zamknęła się w pokoju i zadzwoniła do Piotra.
– Cześć Piotr. – powiedziała do słuchawki, gdy tylko poznała głos kolegi
mówiącego „Słucham.
– O, cześć. Miło, że dzwonisz. – odpowiedział Piotr. - Myślałem ostatnio
o tobie.
- Cześć. Co tam u ciebie? Tata ma już jakąś pracę? Podjął jakąś decyzję? –
dopytywała, ciekawa rozwoju sytuacji.
– Nie, jeszcze nie. Ma kilka takich różnych pomysłów, ale jeszcze się nie
zdecydował konkretnie. A ja idę dzisiaj z chłopakami po południu grać
w piłkę. A ty, co dzisiaj będziesz robić?
- Ja zabieram Anetę, moją koleżankę i z dziadkami jedziemy nad wodę.
Trochę się poopalamy, trochę pokąpiemy. Będzie ubaw.
- Super pomysł. – stwierdził Piotr - No coś trzeba robić w te wakacje.
A jak tam się czuje twój pies?
– Dobrze, w pełni zadomowiony. Rośnie jak na drożdżach. Nauczyłam go
ostatnio nawet takiej sztuczki, że rzucam patyka, a on aportuje.
– No to super Aneta, jak coś będę wiedział co z tatą, to dam ci znać.
– Fajnie od czasu do czasu cię usłyszeć. – stwierdziła Klaudia - Jakb
miał kiedyś trochę czasu, to może by ciebie rodzice przywieźli do mnie
na jeden dzień. Pospacerujemy po parku, powspominamy.
- Dobry pomysł. Porozmawiam z nimi, może będą jechać do Polanowa,
to by mnie przywieźli przy okazji. To na razie, cześć. Pa .
- Pa. – odpowiedziała i odłożyła telefon na miejsce. Nagle ponownie za-
dzwonił. To była Aneta z dobrymi wiadomościami:
80 81
-Udało się, mogę. Rodzice mnie puszczą. – prawie krzyczała uradowana
do słuchawki.
- No to świetnie. Pamiętaj. Czternasta trzydzieści pod blokiem i idziemy
razem do moich dziadków. – przypomniała Klaudia.
- Dobra, super. To na razie. – odpowiedziała Aneta kończąc rozmowę.
Wybiła godzina czternasta trzydzieści. Aneta, zgodnie z wcześniejszymi
ustaleniami przyszła pod blok Klaudii i razem udały się do dziadków.
– O jesteście dziewczynki – powiedziała babcia – Wszystko mam już go-
towe, możemy jechać nad rzekę.
Gdy dotarli na miejsce,
Klaudia z Anetą nie tracąc
czasu, szybko się przebrały
i wskoczyły do wody. Mimo
lipcowego słonecznego dnia,
woda w rzece była bardzo
zimna. Aneta czuła marznące
kostki, lecz ani jej, ani Klaudii
to nie przeszkadzało. Babcia
z dziadkiem rozłożyli koc
i cały ekwipunek, po czym
bacznie obserwując zabawy
dziewczynek, wygrzewali się w słoneczku. Zabawy nie było końca, bo po
udanej kąpieli, dziewczynki grały w piłkę, biegały za motylami próbując je
złapać, zbierały kwiaty robiąc sobie wianki na głowę. Kiedy trochę się już
zmęczyły, poszły odpocząć i razem z dziadkami wygrzewały się w promie-
niach słońca.
Czas szybko zleciał i pora była wracać do domu.
– Babciu, czy jeszcze powtórzymy taki wspólny wyjazd? – zapytała w dro-
dze powrotnej Klaudia – Było naprawdę super. Już dawno tak się dobrze nie
bawiłam.
– Oczywiście wnusiu. – odpowiedziała z uśmiechem babcia.
– Ale następnym razem musimy koniecznie zabrać Floyda. – dodała
Aneta.
Rozdział 9
Przykry wypadek
i co z tego wynikło...
Gdy dziewczynki dotarły pod blok Klaudii, Aneta podziękowała za
wspólnie spędzony czas i udała się do domu. Klaudia jednak nie zamierzała
jeszcze wracać, postanowiła odwiedzić panią Bożenkę.
Dłuższy czas pukała do drzwi, ale nikt nie otwierał.
Zaniepokojona, pociągnęła za klamkę. Jak się okazało, drzwi nie były
wcale zamknięte. Postanowiła sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Może pani sąsiadka po prostu zapomniała zamknąć drzwi. Uchyliła je. W
mieszkaniu panowała cisza. Powoli weszła do środka.
– Halo, pani Bożenko. – powiedziała, zamykając za sobą drzwi. – Halo,
jest pani w domu! – powiedziała nieco głośniej. Usłyszała jakiś odgłos do-
biegający z zamkniętej kuchni. Podeszła do drzwi i otworzyła je powoli, lecz
drzwi dały się uchylić tylko trochę, dalej blokowały się o coś. Dziewczynka
zajrzała przez szparę i zobaczyła panią Bożenkę leżącą na podłodze i ramie-
niem blokującą drzwi.
– Ojejku! – wykrzyknęła przerażona
Klaudia. – Co się stało?
– Ach dziecko, jak dobrze że je-
steś. – powiedziała zmęczonym głosem
starsza pani – Potknęłam się o dywan
i upadłam. Chyba coś się stało z nogą,
bo strasznie boli.
– Spokojnie, niech pani nią nie ru-
sza i nie denerwuje się, zaraz sprowadzę
pomoc.- uspokajała ją Klaudia, zastanawiając się, co zrobić w przypadku zła-
manej nogi. Pamiętała z zajęć pierwszej pomocy, że chyba trzeba ją unieru-
chomić. Rozejrzała się po kuchni, ale nie mogła nigdzie dostrzec potrzebnej
do tego deski.
– Zaraz wracam. – powiedziała i zajrzała szybko do łazienki. Tak jak
myślała, w kącie stał mop i miotła. Wykręciła szybko z obu drewniane kije
i wróciła do kuchni.
– Już jestem, gdzie boli panią noga? – zapytała, klękając na podłodze.
– Chyba złamałam ją w dolnej części, tuż nad kostką. – odpowiedziała
słabym głosem, ale bardzo rzeczowo pani Bożenka.
Klaudia ściągnęła ze ściany kuchenne ręczniczki, przyłożyła z dwóch stron
nogi przyniesione kije i delikatnie wsuwając ręczniczki pod nogą, związała
82 83
całość w trzech miejscach. Pani Bożenka skrzywiła się w trakcie tych prac.
– Wszystko dobrze? – zapytała Klaudia martwiąc się zdrowiem starszej
pani.
– Tak, kochanie, już dobrze. – odpowiedziała pani Bożenka.
Myśląc o tym co dalej, od razu pomyślała o znajomym taksówkarzu. Nie-
stety, nie mogła do niego zadzwonić, bo nie wiedziała, jak ma na nazwisko,
a nie miała przy sobie numeru telefonu z ogłoszenia o zaginionym psie.
– Zaraz wracam, niech pani spokojnie leży. – powiedziała i nie czekając
na odpowiedź, wybiegła z mieszkania.
Gdy tylko znalazła się na dworze, zobaczyła z daleka stojącą na postoju
czerwoną taksówkę. Biegiem dopadła do auta.
– Panie Zbyszku, szybko, potrzebna pomoc. – powiedziała, otwierając
drzwi. – Starsza pani złamała nogę i leży tu w bloku w kuchni na podłodze.
Trzeba do szpitala!
– Taksówkarz popatrzył na nią przez chwilę, po czym, nie zastanawiając
się dłużej, wysiadł z auta. Podszedł do taksówki stojącej za nim, porozma-
wiał z jej kierowcą przez chwilę, po czym oboje udali się do mieszkania pani
Bożenki. Widząc, jak starsza pani leży na podłodze, taksówkarz powiedział
zdecydowanie:
– Musimy szybko zawieść panią do szpitala. Niech pani złapie mnie za
szyję.
Po czym obaj podnieśli ją do góry, tworząc wspólnie z kolegą taksówka-
rzem formę krzesełka.
Klaudia zamknęła mieszkanie i pobiegła za nimi. Razem pojechali do
szpitala. Panią Bożenkę w szpitalu posadzono na wózek i zawieziono na
prześwietlenie nogi. Chwilę to trwało, ale nic, trzeba być cierpliwym. Kiedy
przynieśli zdjęcie RTG, okazało się, że noga pani Bożenki jest rzeczywiście
złamana. Złamanie było poważne i sąsiadka musiała zostać w szpitalu naj-
bliższych kilka dni.
– Drogie dziecko. – powiedziała pani Bożenka do Klaudii – Pójdziesz do
mnie do domu i przyniesiesz mi najpotrzebniejsze rzeczy. Piżamę, kapcie,
kosmetyki, szampon stoi w łazience ,krem do rąk, szczoteczkę do zębów
i pastę, kubek i sztućce, no i oczywiście ręcznik. Wszystko zaraz napiszę ci na
kartce. Klucze przecież masz.
– Dobrze, dobrze. – powiedziała Klaudia – Nie ma sprawy. Zaraz pójdę.
– Widzisz drogie dziecko, będę musiała tu zostać na kilka dni, więc oprócz
tego, że przyniesiesz mi dzisiaj potrzebne rzeczy, mam jeszcze jedną wielką
prośbę. Zaopiekuj się proszę moimi kwiatkami na oknie i roślinkami na bal-
konie. Będziesz je podlewać?
– Niech się pani teraz tym nie martwi. Najważniejsze jest pani zdrowie,
żeby noga szybko się zrosła, a z resztą damy sobie świetnie radę – uspokajała
Klaudia.
– O Jezu, dziecko. Co ja bym bez ciebie zrobiła? Jak dobrze, że ciebie po-
znałam – mówiła ze łzami w oczach sąsiadka.
W tym momencie do pokoju wszedł pan Zbyszek. Trzymając w ręku dwa
drewniane kije i kuchenne ściereczki, powiedział:
– Mam dla ciebie prezent od pana doktora. Kazał cię pochwalić za dob
robotę, ale spiesz się, bo czas to pieniądz i muszę wracać do pracy.
– Ja panu wszystko ureguluję, jak wyjdę ze szpitala – powiedziała, przejęta
całą sytuacją i wdzięczna za pomoc pani Bożenka.
– Spokoooojnie – odpowiedział taksówkarz. – Aż taki ten czas nie jest
cenny, żeby czasem nie można było zrobić dobrego uczynku. A to młode
dziecię uwielbia, zdaje się, dobre uczynki. – popatrzył, uśmiechając się do
Klaudii – Więc czasem i ja mogę zrobić coś pożytecznego. Pamiętaj tylko,
żebym miał czas między pomaganiem innym czasem trochę zarobić.
– Obiecuję. – powiedziała śmiejąc się Klaudia – No nic, to ja będę szła do
pani mieszkania i przyniosę jeszcze dziś te wszystkie potrzebne rzeczy.
Gdy pan Zbyszek odwiózł Klaudię do domu, zapytał, czy poradzi sobie
z powrotem do szpitala.
– Tak, tak. Pójdę, przyszykuję wszystko i pojadę do szpitala autobusem.
Dziękuję panie Zbyszku. Pan też jest dobra dusza. Nigdy mi jeszcze pan nie
odmówił. – bardzo dziękowała Klaudia panu taksówkarzowi – Jak ja się
mogę panu odwdzięczyć?
– No, już nie dziękuj, nie dziękuj, tylko leć do domu pani Bożenki. Przy-
szykuj wszystko i zawieź. Niech się nie denerwuje.
– Ok., jeszcze raz dziękuję bardzo – odpowiedziała i udała się do miesz-
kania pani Bożenki.
Poszukała wszystkich potrzebnych rzeczy zgodnie z listą i spakowała
w torbę. Jak już tu jestem, to podleję dzisiaj kwiatki, pomyślała. Gdy to robi-
ła, nagle zadzwonił telefon. Najpierw nie chciała nic robić, ale potem jednak
go odebrała.
– Halo, tu Klaudia, sąsiadka pani Bożenki. -powiedziała do słuchawki.
Okazało się, że dzwonił z zagranicy syn.
– A co, mamy nie ma w domu? Wyszła? – zapytał.
– Nie, mama jest w szpitalu. Przewróciła się dzisiaj, złamała sobie nogę.
Ma poważne złamanie, a ja jestem tutaj, żeby zawieźć jej potrzebne rzeczy do
szpitala.
– O matko, mama jest w szpitalu? – dopytywał coraz bardziej zdenerwo-
84 85
wany.
– Tak, tak. Niech się pan nie denerwuję, wszystko jest dobrze. Tylko noga
jest złamana. Pani Bożenka będzie kilka dni w szpitalu i ją wypuszczą. Na
razie ja się wszystkim zajmuję.
– Dziękuję ci dziecko bardzo w imieniu swoim i mamy. Postaram się
o kilka dni wolnego w pracy i zaraz przyjeżdżam do Polski, do mamy. To
na razie dziękuję. Do widzenia. Proszę pozdrowić mamę i powiedzieć, że
dzwoniłem.
Klaudia zamknęła mieszkania i weszła jeszcze do siebie do domu powie-
dzieć mamie o całej tej sytuacji.
– Mamo, mamo słuchaj, co się stało. Poszłam do pani Bożenki, a ta leżała
na podłodze i ma nogę złamaną. – mówiła jednym tchem – Zawiozłam ją
z panem Zbyszkiem do szpitala, a teraz jadę zawieźć jej potrzebne rzeczy.
Byłam już u niej w domu podlać kwiaty i zabrać niezbędne drobiazgi.
– Poczekaj zbawicielu świata, znów to samo, ale niech tam. – stwierdziła
mama – I co z panią Bożenką? Wszystko dobrze? A może by jej trzeba było
zawieźć jeszcze jakąś wodę, sok czy owoce? Weź to, co mamy w domu. Wodę
i sok. Tam stoi pod szaą. Ten jabłkowy, tak w kartoniku. Jabłuszka weź. Ju-
tro się zastanowimy, czego jeszcze potrzebuje. Na dzisiaj jej wystarczy. A jak
będziesz jechała do szpitala, czym pojedziesz? – dopytywała.
– Autobusem mamuś – odpowiedziała Klaudia.
– Dobrze, dobrze. Tylko nie siedź długo, żebym się nie martwiła. – prosiła
mama – Zaraz wracaj.
– Dobrze mamo, to lecę. Pa.
Gdy dojechała do szpitala, była bardzo zadowolona. Nawet trochę pod-
skakiwała, wchodząc do szpitala, ciesząc się w myślach, że miała dobrą wia-
domość dla pani Bożenki. Kiedy weszła na salę, od drzwi powiedziała:
– Pani Bożenko, Pani Bożenko! Mam dla pani fajną wiadomość, napraw-
dę się pani ucieszy.
– Słucham cię drogie dziecko – dopytywała poprawiając się na łóżku są-
siadka.
– Rozmawiałam z pani synem i powiedział, że postara załatwić się kilka
dni wolnego i przyjedzie tu do pani. Może weźmie ze sobą całą rodzinkę .
– Byłoby super. – ucieszyła się starsza pani – Właśnie sobie myślałam, jak
bardzo by mi się teraz przydali.
– A to dla pani. Te potrzebne rzeczy z listy i jeszcze wzięłam dla pani coś
do picia z domu.
– Dziękuję ci kochanie. Z nieba mi spadłaś. Sama leżałabym nadal w tej
kuchni. Nie miałam już siły krzyczeć, a nikt nie słyszał.
– Niech się pani o nic nie martwi, wszystkim się zajmę. A teraz już będę
jechała do domu, bo obiecałam mamie, że w miarę szybko wrócę.
– Dobrze, dziękuję drogie dziecko.
Gdy wróciła do domu, opowiedziała mamie jeszcze całą sytuację. O tym,
że rozmawiała z synem pani Bożenki, który może przyjedzie w końcu ją od-
wiedzić. Może się nią zaopiekuje. Tym wszystkim była Tak przejęta i zmę-
czona, że wczesnym wieczorem położyła się do łóżka i zasnęła. Rankiem, gdy
otworzyła oczy, usłyszała przez otwarte okno jakieś rozmowy i trzaskające
drzwi samochodu. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że to syn pani Bożenki
przyjechał z rodziną. Szybko wstała z łóżka, ubrała się w dres i wybiegła do
nich na podwórko.
– Dzień dobry państwu. To ja Klaudia. Rozmawiałam wczoraj z panem
przez telefon. Mam klucze do mieszkania pana mamy. Fajnie, że pan przy-
jechał. Bardzo się mama ucieszy. Poznałam pana ze zdjęcia na komodzie w
mieszkaniu. – powiedziała Klaudia, podając mu klucze. – Bardzo szybko
państwo przyjechali.
– Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że przyszłaś tu do nas. Jechaliśmy całą
noc. Wyjechałem właściwie zaraz po naszej rozmowie. Chcielibyśmy wejść
do domu, zostawić torby i pojechać do mamy do szpitala.
- Oczywiście – odpowiedziała Klaudia.
Otworzyła mieszkanie. Wszyscy weszli do środka, zostawili swoje pakun-
ki i torby, a następnie pojechali do szpitala. Klaudia wróciła zaś do domu,
zabrała Floyda i wyszłam z nim na spacer. Gdy znalazła się na podwórzu,
mama przez okno w kuchni zawołała:
- Kup bułki na śniadanie, dobrze?
- Dobrze mamusiu. – odpowiedziała dziewczynka, ciągnąc psa w stronę
parku.
W parku znów przypomniało jej się spotkanie z Piotrkiem, uciekinierem
z domu. Pomyślała, że super byłoby się z nim spotkać. Zadzwonię później do
niego, może nawet pojadę do niego albo on przyjedzie do mnie, pomyślała.
Wróciła do domu z ciepłymi bułkami na śniadanie.
- Co dzisiaj będziesz robić? – zapytała mama.
- Nie wiem. – powiedziała zamyślona Klaudia - Później pojadę do pani
Bożenki, a po południu zajdę do dziadków na działkę.
- No dobrze dziecko. – powiedziała mama - To ja będę szła już do pracy,
uważaj na siebie i nie rób nic głupiego.
- No to pa pa, mamuś. – pomachała wychodzącej z pokoju mamie Klau-
dia.
Gdy mama wyszła do pracy, Klaudia wzięła swoją ulubioną książkę, poło-
86 87
żyła się na leżaku na balkonie i zaczęła czytać, bo zawsze uważała, że książki
są bardzo rozwijające i dużo się można z nich dowiedzieć. Klaudia bardzo
lubiła czytać. Nim się spostrzegła, zegarek pokazał jedenastą godzinę. Ubrała
się szybko i wyszła na autobus do szpitala.
- Dzień dobry pani Bożenko. – powiedziała od drzwi, wchodząc na salę.
- Dzień dobry, drogie dziecko. – odpowiedziała uśmiechnięta od ucha do
ucha sąsiadka - Jak miło, że przyszłaś. Mam dla ciebie dużo dobrych wiado-
mości.
- Wiem, wiem. Niech pani opowiada. – przerwała jej zaciekawiona Klau-
dia, siadając na ustawionym przy łóżku taborecie i wykładając z plecaka na
metalowy szpitalny stolik, przyniesiony z domu sok owocowy, kawałek szar-
lotki i kilka jabłek.
- Jestem dzisiaj szczęśliwa. – mówiła dalej pani Bożenka - Odwiedził
mnie syn z rodziną i co najważniejsze, powiedział mi, że chce na stałe wrócić
do Polski, żebym już nie była sama. Będzie szukał tu pracy, wnuki pójdą do
szkoły, super wiadomość. Tyle się o to modliłam i wymodliłam.
- No widzi pani, a tak się pani martwiła. – powiedziała Klaudia w my-
ślach, przypominając sobie wpis w książce. Warto mieć nadzieję i wierzyć.
Marzenia się spełniają, a modlitwy zostają wysłuchane. A jak tam pani noga?
- Lekarze mówią, że dobrze. Prawdopodobnie jutro wyjdę do domu, tylko
będę musiała się oszczędzać. Mało chodzić, a przecież ja tak wysoko miesz-
kam i po schodach trzeba wejść – powiedziała sąsiadka, a w jej oczach widać
było łzy.
- No to super wiadomość. A chodzeniem niech się pani nie przejmuje.
Zanim syn wróci na stałe, a to pewnie będzie niedługo, ustalimy z Anetą dy-
żury i wszystko będzie pani miała na czas. Na balkonie zrobimy sympatyczny
kącik do siedzenia i nawet pani nie zauważy, kiedy zdejmą pani gips.
Potem zaczęła żartować i opowiadać swoje wakacyjne historie, żeby po-
móc sąsiadce zapomnieć o problemach. Tak spędziły prawie godzinę, śmie-
jąc się i żartując, a razem z nimi śmiały się również pozostałe dwie panie
leżące na tej samej sali.
- To ja teraz będę już szła do moich dziadków – powiedziała dziewczynka,
wstając.
- Klaudia zaczekaj. – zatrzymała ją sąsiadka, łapiąc za nadgarstek – Dzię-
kuję za wszystko. Bardzo lubię z tobą rozmawiać i będzie mi bardzo miło, jak
będziesz mnie nadal odwiedzać w domu.
- Dobrze pani Bożenko. Nie ma sprawy – odpowiedziała. – Ja również
lubię pani towarzystwo i z miłą chęcią pomożemy pani, gdy syn wyjedzie za
granicę wszystko załatwić.
- Podobno może być jeszcze trzy dni, a potem musi wyjechać jeszcze
przynajmniej na dwa tygodnie. – poinformowała ją, wyraźnie już zmęczona,
pani Bożenka.
- Do zobaczenia. – powiedziała Klaudia, odwracając się za siebie, by po-
machać ręką na pożegnanie i wyszła z Sali.
Następnego dnia Klaudia wstała wczesnym rankiem i wyszła ze swoim
pupilem na spacer. Była dzisiaj pełna energii i bardzo zadowolona, gdyż dziś
szła pomagać dziadkom na działkę malować altankę. Wczoraj była z nimi
w sklepie kupić farbę. Wybrali siwy, bardzo ładny kolor.
- Zaraz po śniadaniu lecę na działkę, będę prawdziwym malarzem. – mó-
wiła do siebie Klaudia podskakując wesoło.
- Cześć mamo, jak tam śniadanie? – zapytała wchodząc do kuchni – Go-
towe? Bo zaraz biegnę do dziadków, nie mogę się już doczekać.
– Spokojnie, spokojnie. – powiedziała mama, odwracając się z uśmie-
chem na twarzy i talerzem pełnym kanapek, stawiając go obok kubka z gorą-
cym kakaem – Malowanie to fajna rzecz, ale nie wolno się spieszyć. Musi być
dobrze i dokładnie, czyli powoli.
– Oj tam, mamo, nie psuj wszystkiego. – odpowiedziała, biorąc się za
kolejną kanapkę i rozkoszując smakiem ulubionego napoju. Gdy skończyła,
wybiegła z kuchni, wołając jeszcze za siebie – Mamo, ja lecę. Będę jakoś po
obiedzie. Zjem u dziadków na działce!
– Poczekaj, poczekaj. Będę wracała z pracy, to zajadę tam do was, zoba-
czyć, jak wam prace idą. Jaki kolor wybraliście?
Klaudia wzięła z pokoju strój roboczy, czapkę zrobioną z gazety i wybiegła
z domu.
– Zapraszam. – odpowiedziała mamie i już jej nie było.
W podskokach pobiegła na działkę do dziadków. Babcia stała przy furtce,
czekając już na wnusię. Gdy tylko Klaudia dotarła do bramki, babcia powie-
działa:
– Witaj, dziś będzie naprawdę fajny dzień, dzień remontowy.
– Wiem, wiem. – odpowiedziała jej wnuczka – Już nie mogłam się docze-
kać.
– No to przebieraj się w robocze rzeczy i zaczynamy.
Gdy tylko się przebrała, dziadek zakomenderował:
– Najpierw robotniku, weź miotłę i jeszcze obmieć całą altankę wkoło,
żeby nie było żadnej pajęczyny, piasku czy kurzu. Inaczej farba nie będzie
dobrze kryła.
– Tak jest, już się biorę do pracy! – odpowiedziała.
Po chwili dziadek wyszedł z altany ubrany w kombinezon, też miał czap
88 89
zrobioną z gazety.
– Przypomniała mi się taka czeska bajka pod tytułem „Sąsiedzi”. – stwier-
dziła na jego widok Klaudia – Wyglądamy jak oni. Byle nam tylko malowa-
nie lepiej wyszło.
– No dobra drogie dziecko. – powiedział dziadek – Ty będziesz wcho-
dziła na drabinę i malowała od góry w dół, a ja będę malował to na dole.
Ja nie mogę wchodzić na drabinę, bo czasem kręci mi się w głowie i mógł-
bym spaść.
– Dobrze dziadku, dobrze. – odpowiedziała, wchodząc na drabinę –
No to zaczynamy od tyłu.
– Super, nawet wam to nieźle idzie. – powiedziała babcia do Klaudii, przy-
chodząc po chwili na kontrolę – Raz przy razie, farby nie żałujcie.
– Ale ciemny ten kolor. – stwierdził dziadek, odchodząc od ściany, aby
lepiej widzieć całość.
– Spokojnie, poczekaj. Wyschnie, to będzie jaśniejszy. – dodała uspoka-
jającym głosem babcia. – Wnusiu, tam gdzie nie możesz dojechać wałkiem,
spróbujemy pędzelkiem.
– A w międzyczasie Klaudynko powiedz nam, co tam się u ciebie dzieje.
Co porabiasz? – dopytywał dziadek.
– No, akurat teraz to nic. Regularnie odwiedzałam panią Bożenkę, bo
ostatnio się przewróciła i złamała nogę. Ma ją w gipsie. Jutro wychodzi ze
szpitala. Ale jest i dobra strona tej sytuacji. Przyjechał jej syn. Postanowił
wrócić do Polski na stałe z rodziną i teraz on się będzie nią opiekował. Tak
bardzo chciała żeby przyjechał, bo była tutaj sama, tęskniła za nim i wnuka-
mi. Spełniło się jej marzenie. Właśnie dlatego, że była sama, chodziłam do
niej porozmawiać z nią lub robić jej czasami zakupy, gdy się źle czuła .
– No moja wnusia, moja krew. – powiedział dziadek – Lubisz pomagać
innym ludziom.
– Tak, tak. Sprawia mi to wielką przyjemność, czuję się potrzebna i do-
wartościowana. Czuję się wtedy lepszym człowiekiem. – powiedziała Klau-
dia – I już wiem, po kim tak mam.
I tak im zeszło na tej rozmowie, że nawet się nie spostrzegli, jak altana
była cała odmalowana. Zostało tylko wykończenie pędzelkiem niedomalo-
wanych miejsc.
– Teraz powoli i dokładnie. – stwierdził dziadek.
– Zaraz będzie obiad! – zawołała babcia.
– To super, bo bardzo zgłodniałam. – ucieszyła się Klaudia. – A co dzisiaj
na obiad?
– Ryż i pulpety w białym sosie. – oznajmiła babcia.
– O, bardzo lubię. Dziękuję babciu. – odpowiedziała wnuczka.
– No to przerwa Zapraszam na obiad. Resztę domalujemy po obiedzie. –
zarządził dziadek, który też był już głodny.
Po skończonym obiedzie, Klaudia zabrała się ponownie do malowania.
Pracując, opowiedziała dziadkom o przygodach ostatnich tygodni.
– Klaudusiu, ty to nie nudzisz się w te wakacje. – powiedział dziadek.
– Tak dziadku, to prawda. Ale ja raczej nigdy się nie nudzę.- odpowie-
działa twierdząco Klaudia. – Zawsze sobie coś znajdę. Na jutro na przykład
też mam już plany.
– A co takiego? – zapytali z zaciekawieniem dziadkowie.
– Chce pojechać PKS-em do Piotra, zobaczyć, co u niego słychać.
– Ojej, sama? – zapytała lekko przerażona babcia.
– Babciu, to niedaleko od Polanowa, więc mama się zgodziła.
– No dobrze wnusiu, to w takim razie będziemy powoli kończyć to nasze
malowanie i wracamy do domu, żebyś mogła odpocząć przed jutrzejszą po-
dróżą.
W tym momencie na działkę prosto z pracy wkroczyła mama:
– Jak tam pracusie? Zostało coś do zjedzenia dla mnie? Jestem potwornie
głodna.
– No właśnie czekamy na ciebie. Już zwątpiłam, że przyjedziesz. – zawo-
łała rozradowana babcia.
– A bo klient mnie przetrzymał, wiecie jak to jest. – stwierdziła mama,
podchodząc do stołu – Klient najważniejszy.
– Ano jakoś tak. – zaśmiał się dziadek. – A my się mała przebieramy
i zaraz jedziemy do domu.
– Spokojnie, jeszcze muszę pracę odebrać. – zawołała za nimi mama.
I tak niebawem wszyscy udali się do domu. Wieczorem Klaudia pomogła
posprzątać po kolacji, wyszła z Floydem na wieczorny spacer i po kąpieli
zmęczona zasnęła bardzo szybko.
Wybiła 7.00 rano, kiedy w pokoju Klaudii zadzwonił budzik. Jeszcze za-
spana dziewczynka, przeciągała się leżąc w łóżku.
– Córeczko, wstawaj, bo spóźnisz się na autobus. – wolała z kuchni mama.
– Ojej, no tak. Przecież jadę do Piotra. – odpowiedziała Klaudia i zaraz
wstała na równe nogi.
– A Piotr wie, że będziesz? – dopytywała mama.
– Tak, wie. – odpowiedziała mamie, przez zamknięte drzwi – Dzwoniłam
do niego po powrocie od dziadków wczoraj.
Zjadała śniadanie, zgarnęła prowiant na cały dzień i ruszyła na przystanek
autobusowy. Jadąc autobusem, nie mogła się doczekać, kiedy będzie na miej-
90 91
scu. Gdy dotarła do celu, na przystanku czekał już na nią Piotrek. Przywitali
się radośnie i ruszyli w stronę domu. Oczywiście, już idąc, opowiadali sobie
nawzajem, co się u nich wydarzyło. Klaudia opowiedziała Piotrowi historię
pani Bożenki i jej syna. I tak rozmawiając, dotarli do domu Piotra. Tam cze-
kali już na nich jego rodzice z ciepłą herbatą i świeżo upieczonym ciastem.
W czasie wspólnej rozmowy przy herbacie, okazało się, że tata Piotra będzie
potrzebował kogoś do pomocy w rmie:
– Muszę kochani mieć kogoś do pomocy, bo rma już powoli prawie go-
towa, ale wyraźnie widać, że sam jej nie ogarnę. Potrzebuję wspólnika, bez
dwóch zdań. Tylko na razie nie mam na niego pomysłu i nie będzie to chyba
takie łatwe.
– Ależ skąd! – krzyknęła uradowana Klaudia – Ja znam , ja znam. Może
się dogadacie.
– To znaczy? – zapytał zaciekawiony tata Piotrka.
– Ja zaraz panu wszystko wyjaśnię. – i opowiedziała już kolejny raz, całą
historię pani Bożenki, jej niemiłej przygody w kuchni i syna wracającego do
Polski.
– To wszystko sprawiło, że chce wrócić z zagranicy, tutaj do nas, do Pola-
nowa na stałe i szuka pracy. Może wszedłby z panem w interes, ale najlepiej
to jakbyście zadzwonili do siebie albo spotkali się i porozmawiali. Jeśli da mi
pan swój numer telefonu, to przekażę go i może coś z tego wyjdzie, bo mama
wrażenie, że to nie przypadek, iż wszystko tak się ułożyło. A w myślach wy-
obraziła sobie swój ostatni wpis w pamiętniku.
– Syn pani Bożenki naprawdę jest fajnym gościem. Widzę, że przyjazd do
Piotrka okazał się super wyjazdem. Nie dosyć, że spotkałam się z Piotrkiem,
fajnie się tu bawię, to jeszcze może uda się znaleźć pracę dla syna pani Bo-
żenki, a może pan w końcu znajdzie wspólnika i podejmiecie próbę wspól-
nego biznesu.
– Dziecko, skąd ty się wzięłaś w naszej rodzinie? – odezwała się, milcząca
od dłuższego czasu mama Piotrka – Najpierw odnalazłaś Piotrusia, potem
przywlekłaś tego uparciucha jakimś cudem do domu, a teraz ten pomysł. –
podeszła do Klaudii i uściskała ją mocno, mówiąc – Z nieba nam spadłaś,
kochanie.
– No to cóż? – przerwał te czułości Piotr. – Kończymy rozmowę z rodzi-
cami i idziemy do parku na spacer.
– No dobrze, nie zatrzymujemy was. – powiedział tata, podając jej swoją
świeżo wydrukowaną wizytówkę.
Młodzi ubrali się i wyszli z domu.
– Co porabiasz? – dopytywał przyjaciel – Jak tam Floyd? Urósł? Dalej tak
broi? No opowiadaj, opowiadaj.
– No, u mnie dobrze. – odpowiedziała – Floyd rośnie, lubi się bawić, cho-
dzimy Stwierdzam, że to jest bardzo fajne. A to pomagałam pani Bożence,
ostatnio też dziadkom. Malowaliśmy wspólnie wczoraj altanę, no i tak jakoś
czas leci. A u ciebie?
– U mnie nuda. Siedzę w domu. Czasem wyjdę z kolegami pograć w piłkę.
– mówił Piotr – O, z rodzicami w weekendy jeżdżę nad jezioro, tu niedaleko
mamy takie fajne. To też jakoś mi leci czas, choć trochę nuda. A do tego już
pomału zbliża się przygotowanie do szkoły, zakupy i takie tam.
– Nawet mi nie mów. – stwierdziła Klaudia. Potem poszli sobie obejść
całą okolicę i wrócili w sam raz na obiad. Następnie w pokoju Piotrka zajęli
się grami planszowymi.
Po podwieczorku Klaudia powiedziała do Piotra:
– Odprowadzisz mnie na autobus?
– Jasne, a musisz koniecznie już jechać? – zapytał.
– Niestety, potem mam za późno autobus, mama mi nie pozwoliła wracać
tak późno, a jeszcze psa trzeba wyprowadzić. – stwierdziła – Niestety, ale
pies, to nie tyko przyjemności. Zaraz z autobusu, jak dojadę, to polecę do
pani Bożenki i przekażę wiadomość od twojego taty. Dam też wizytówkę,
żeby syn pani Bożenki skontaktował się z nim. Ale to pewnie dopiero za
tydzień lub dwa, bo tyle potrzebują na zamknięcie swoich spraw za granicą.
No dobra, chodź, idziemy w stronę dworca, bo się spóźnię.
Piotrek odprowadził Klaudię na autobus i wesoło pomachał jej gdy od-
jeżdżała. Klaudia jechała autobusem i była bardzo zadowolona ze spotkania
z Piotrkiem, ale również z powodu tego, że pojawiła się szansa na załatwienie
pracy dla syna pani Bożenki. Podróż minęła jej bardzo szybko. Po drodze
podziwiała przydrożne straganiki z czereśniami i grzybami. Po przyjeździe
do Polanowa, w podskokach, uśmiechając się do siebie pod nosem, udała się
prosto do pani Bożenki. W myślach powtarzała sobie: Żebym tylko pamięta-
ła, że muszę zapytać, jak ten syn ma na imię, bo cały czas mówimy o nim bez-
osobowo. Gdy zapukała do drzwi, otworzył jej syn pani Bożenki ze słowami:
– Dzień dobry drogie dziecko, przyszłaś odwiedzić moją mamę?
– Tak, tak. Przyszłam do pana mamy, ale i dla pana mam wiadomość. –
odpowiedziała.
– No wejdź, wejdź. – dodał, otwierając szerzej drzwi.
Pani Bożenka, gdy tylko zobaczyła Klaudię, bardzo się ucieszyła i dodała:
– Niedawno cię widziałam, a już tak się stęskniłam.
– Nie chciałam przeszkadzać. – powiedziała lekko speszona Klaudia – Ma
teraz pani przy sobie rodzinę, ale przyszłam z wiadomością dla pani syna.
92 93
A tak w ogóle, to chciałam zapytać, jak ma pan na imię. – powiedziała, od-
wracając się syna pani Bożenki.
– Ja, na imię mam Gienek – roześmiał się, rozbawiony całą sytuacją męż-
czyzna.
– Super, więc niech pan posłucha uważnie. – powiedziała cała podekscy-
towana, nie zwracając nawet uwagi na to, że pani Bożenka zaproponowała
jej, by usiadła obok na kanapie – Mam takiego kolegę, który mieszka w Haj-
da niedaleko Polanowa. Jego tata chce otworzyć własną rmę. Musiał rzucić
poprzednią pracę, bo nie chciał się przeprowadzać z rodziną do Warszawy.
Poszukuje jednak wspólnika. Byłam dziś u niego i jakoś tak samo wyszło, iż
wspomniałam mu o panu. Rozmawialiśmy, że jeżeli pan będzie zaintereso-
wany, to może byście się spotkali i podjęli współpracę. Tu mam wizytówkę.
– wyjęła ją z kieszeni, podając panu Gienkowi – Dam panu, niech pan za-
dzwoni, porozmawia, jeżeli pan zechce. Ja nie namawiam, ale może warto
spróbować.
- No dobrze drogie dziecko. Super! Zadzwonię, ale zwolnij trochę, bo nie
nadążam za tempem zmian w moim życiu, które mi serwujesz. – powiedział,
podchodząc do Klaudii i głaszcząc ją po głowie.
Na to pani Bożenka dodała:
– No to zanim wywrócisz nam życie do góry ngami, teraz poopowiadaj
co tam u ciebie. I usiądź wreszcie tu koło mnie, bo zaraz wyjdziesz z siebie.
– Przepraszam. – powiedziała dziewczynka, siadając na kanapie obok
pani Bożenki. – U mnie wszystko dobrze. Teraz więcej czasu spędzam
z dziadkami, trochę pomagam w pracach na działce. No a dzisiaj akurat by-
łam u tego kolegi, a prosto z dworca przyszłam tu do pani.
– Muszę ci powiedzieć synku, – przerwała jej starsza pani – że ta młoda
osóbka nie tylko nam miesza w życiu. Dopiero co namówiła zupełnie obcego
chłopca, spotkanego u nas w parku, do powrotu do domu, z którego uciekł,
słysząc o wyprowadzce do innego miasta. Zdaje się, że na imię ma Tomek,
tak? – powiedziała zerkając pytająco na Klaudię.
– Piotrek, ale reszta się zgadza proszę pani. – odpowiedziała, zmieniając
temat, bo nie chciała znów wszystkiego opowiadać. – A jak tam pani noga,
boli jeszcze?
– Nie, boleć prawie nie boli, ale swędzi strasznie pod tym gipsem. –
stwierdziła starsza pani, z miejsca chwytając za kijek, aby podrapać się, bo
chyba właśnie jej o tym przypomniała Klaudia.
– Najważniejsze, żeby się zagoiło i żeby wróciła pani do sił, to będziemy
chodzić na spacery. – stwierdziła Klaudia.
- Zrobić ci herbatkę czy coś zimnego do picia? – zapytała, wchodząc do
pokoju, żona pana Gienka.
– A można zimną szklaneczkę? To bym się chętnie czegoś napiła, popro-
szę.
Po chwili pan Gieniu przyniósł jej szklaneczkę zimnego kompotu. Klau-
dia wypiła napój duszkiem i powiedziała, wstając:
– Będę leciała, bo od rana nie byłam w domu. Mama się będzie o mnie
martwiła.
– No dobrze drogie dziecko, dziękujemy za wspaniałe wiadomości – po-
wiedział pan Gieniu, odprowadzając ją do drzwi. – Jutro zadzwonię do ojca
Piotrka, skontaktujemy się i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Może nawet pod-
jadę osobiście.
Na to pani Bożenka dodała:
– Do widzenia kochanie. Jesteś chyba największym skarbem na ziemi. Mi
pomagasz, teraz jeszcze pomożesz mojemu synowi. Anioł nie dziewczyna.
– Myślę, że każdy by tak się zachował na moim miejscu. – odpowiedziała
Klaudia, odwracając się jeszcze w stronę starszej pani, na co ta dodała:
– Nie bądź taka skromna. Uwierz mi, że nie każdy. Jesteś inna niż wszyscy
i to jest w tobie najpiękniejsze.
95
Rozdział 10
Każdy lubi niespodzianki
Klaudia uradowana wróciła prosto do domu.
– Jesteś córeczko. – odezwała się, krzątając po kuchni, mama – Umyj ręce
i pomóż mi nakryć do stołu, bo zaraz będzie obiad.
– Dobrze, już idę – odpowiedziała Klaudia.
Pomagając mamie opowiedziała jej o wszystkim, co wydarzyło się u pani
Bożenki.
– Jestem z ciebie bardzo dumna, córeczko. – powiedziała mama – To
szczęście, że masz tak wrażliwe serce, że jesteś wyczulona na ludzkie potrze-
by i nie przechodzisz obojętnie, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Obyś tylko nie
wykończyła tym nas i siebie. – dodała, śmiejąc się przy tym żartobliwie.
– Wiesz mamo, myślę, że jak się jest dobrym wobec innych, to później to
dobro powraca – powiedziała Klaudia.
– Dokładnie córeczko, tak jest, jak mówisz. Dlatego my jako rodzice, cały
czas próbujemy przekazać ci wszystkie wartości, które są ważne w życiu. Ale
widzę po tobie ,że nauka nie idzie w las – powiedziała dumna mama – No
dobrze, dość już tych pogaduszek. Zmykaj do siebie, bo jeszcze masz przed
sobą dzisiaj spacer. Floyd już się niecierpliwi.
Klaudia zabrała Floyda i wyszli z domu. Idąc polną dróżką w myślach
podsumowała swoje dotychczasowe przygody. To, co ją spotkało, komu uda-
ło się pomóc, no i co może jeszcze zrobić dobrego z pomocą swojego pamięt-
nika. W głowie cały czas miała pana Gienia i dręczącą ją myśl, czy podej-
mie współpracę z ojcem Piotra. Po powrocie ze spaceru na Klaudię czekała
mama z wiadomością:
– Dzwonił Piotr i prosił, żebyś oddzwoniła. To podobno pilne.
Klaudia, nie tracąc czasu, chwyciła za słuchawkę i zadzwoniła do Piotra.
– Halo? – powiedziała do słuchawki.
– Cześć Klaudia, mam dobrą wiadomość. – odpowiedział Piotr, który za-
raz poznał ją po głosie – Pan Gieniu będzie współpracował z moim tatą.
Udało się!!!
- Suuuuperrr!- wykrzyknęła Klaudia – Bardzo się cieszę. Musimy się spo-
tkać. – kontynuował Piotr – Mama z tatą chcą ci podziękować i szykują dla
ciebie niespodziankę.
– O, jak miło - odpowiedziała Klaudia – To zapytam rodziców, kiedy będę
mogła przyjechać i zadzwonię do ciebie.
– Ok. Nie mogę się już doczekać! – odpowiedział Piotr.
Gdy Klaudia skończyła rozmowę z Piotrem, usłyszała dzwonek do drzwi.
96 97
Kiedy je otworzyła, ujrzała przed sobą pana Gienia z wielką bombonierką.
– Dzień dobry – powiedział uśmiechając się do Klaudii.
– Dzieńńń do…bry – powiedziała, jąkając się, zaskoczona dziewczynka.
– Przyszedłem ci podziękować – kontynuował. – Dzięki tobie, drogie
dziecko, zmienia się całe nasze życie. Naprawdę bardzo ci dziękujemy.
Klaudia stała jak wmurowana.
– Mogę wejść? – zapytał w końcu, przerywając kłopotliwe milczenie.
– Ależ oczywiście. Tak, bardzo proszę. – ocknęła się wreszcie Klaudia,
otwierając szerzej drzwi. Gdy weszli do środka, pan Geniu dodał:
– Chciałem przy okazji zapytać, bo jutro będę jechał na Hajdę, do Piotra
taty. Może byś chciała ze mną się zabrać?
– No właśnie, Piotr mnie przed chwilą
zaprosił. – odpowiedziała – Właśnie skoń-
czyliśmy rozmawiać, więc jeśli mama się
zgodzi, to byłoby super.
– Gdzieś na dwie, trzy godzinki i wró-
cimy z powrotem. – powiedział wręczając
Klaudii bombonierkę, którą cały czas trzy-
mał w ręku – To tak około 11:00 najpóźniej.
Daj znać jutro.
– Dobrze, będę czekała na parkingu, jeśli
mama się zgodzi.
– No to tyle, do widzenia – powiedział
i zanim dziewczynka zdążyła zareagować,
już go nie było.
– Mamo, mamo! – wpadła do łazienki, gdzie mama właśnie suszyła włosy.
– Co tam znowu. – zapytała, patrząc na córkę i gdy tylko zobaczyła błyski
w oczach Klaudii, natychmiast przerwała suszenie. Była pewna, że coś się
wydarzyło, tylko jeszcze nie wiedziała, bać się, czy śmiać.
– Przed chwilą był u nas pan Gieniu, syn pani Bożenki. Zaproponował,
czy bym mogła jutro z nim pojechać do Piotra na dwie godziny i wrócimy.
Bardzo bym chciała się z nim spotkać i porozmawiać, bo właśnie do mnie
dzwonił i powiedział, że jego rodzice mnie zapraszają i...
– No dobrze, jedź. Tylko nie wpadaj mi tak do łazienki, bo kiedyś przy-
płacę to zdrowiem.
– Super, super! Kocham cię mamusiu. – powiedziała, rzucając się jej na
szyję.
– No dobrze moje szalone dziecko. – zakomenderowała mama – Teraz
już do mycia i spać. Rano wstań wcześniej, zjedz śniadanie, wyjdź z Floydem
i wtedy możesz jechać.– Dobrze mamo. – powiedziała uśmiechnięta i wyszła
z łazienki do swojego pokoju.
– Pamiętaj jeszcze, że w sobotę jedziesz pociągiem do babci. Dzwoniła
i pytała czy na pewno będziesz. – usłyszała jeszcze za sobą głos mamy.
Rankiem, gdy tylko się obudziła, tak jak obiecała mamie, wyszła z psem
na spacer. Po drodze kupiła sobie bułkę i wpadła biegiem do domu zrob
sobie śniadanie, nie mogąc doczekać się spotkania z Piotrem. Pan Gieniu b
punktualny więc o jedenastej wyjechali na Hajdę. Oczywiście Piotr nic nie
wiedział, że Klaudia dziś przyjedzie. Będzie to dla niego duża niespodzian-
ka. Lubiła z nim rozmawiać, rozumieli się często bez słów. Gdy dojechali na
miejsce, pan Gienek pierwszy podszedł do drzwi, a dziewczynka schowała
się za nim, aby jej nie było widać.
Drzwi otworzył im Piotr.
– O, dzień dobry, już pan jest. Zaraz zawołam tatę. Zapraszam.
– Niespodzianka. – zawołała Klaudia, wyskakując zza pleców pana Gie-
nia.
– Jakoś sama się przykleiła, nawet nie wiem kiedy. – zaśmiał się pan Gie-
niu, przekraczając próg mieszkania. Piotr stał w drzwiach kompletnie zasko-
czony. Klaudia pomyślała sobie, że ma chyba jeszcze głupszą minę, niż ona
wczoraj, gdy sąsiad przyszedł do niej.
– Co ty tu robisz? – powiedział dopiero po chwili.
– Przyjechałam do ciebie jako niespodzianka, przecież zapraszałeś wczo-
raj, coś nie tak? – zapytała przyjaciela.
– Nie, nie, no wszystko tak. – odpowiedział, a na jego twarzy zaskoczenie
zamieniło się w wielki bananowy uśmiech.
– Możesz wyjść? – zapytała – Poszlibyśmy gdzieś do parku porozmawiać.
– Dobra, powiem tylko rodzicom – stwierdził, znikając w pokoju.
Gdy usiedli w parku na ławce, Klaudia stwierdziła:
– Zastanawiałam się tak ostatnio, czy to możliwe, że w ciągu jednych wa-
kacji można poznać smak życia i odkryć jego najgłębszy sens. Jako 12-letnia
dziewczynka dowiedziałam się, iż życie jest ciekawe i pełne tajemnic, ale też,
że warto żyć dla innych, by pomagać im bezinteresownie. Nawet nie wie-
działam, ile przyjemności może dawać bezinteresowne pomaganie. Myślę,
że w przyszłości chciałabym zostać lekarzem. Zawsze chciałam być kom
potrzebna, a jako lekarz miałabym taką możliwość.
– Mądre słowa. – odpowiedział siadając po turecku na ławce, Piotr – Mó-
wisz, że nie wiesz, czy można wydorośleć w ciągu jednych wakacji. Wydaje
mi się, iż mocno się zmieniłaś od dnia w którym się poznaliśmy. Pomijam
twoje zawodowe plany.
98 99
– To jakiś przełom w moim życiu – stwierdziła Klaudia. – Całe te wakacje
mocno mnie zmieniły. Sama to dobrze widzę.
– A ja dziękuję co wieczór aniołom, że cię poznałem. I powiem ci, że
najważniejsze w życiu jest spełnianie siebie. Żeby każdy w życiu robił to co
kocha, co przynosi mu szczęście i zadowolenie. I żeby każdy miał jakąś pasję,
tak jak ty. Wiesz, jak mówi o tobie moja mama? „Silna, odważna, mądra. No
anioł nie dziewczyna.
– Przestań, bo mnie zawstydzasz Chodźmy już do domu, pewnie na nas
czekają.
Gdy ruszyli w kierunku domu, Piotr zapytał:
– A jakie plany na końcówkę wakacji?
- Na weekend muszę wyskoczyć jeszcze do babci, bo jej obiecałam. Poza
tym muszę też troszkę zadbać o Anetę, bo jakoś ostatnio ją zaniedbałam.
Przez to wszystko nie miałam dla niej za dużo czasu.
– Dzień dobry – weszła trochę nieśmiało do pokoju Klaudia.
– Dzień dobry, dobra duszyczko – odezwała się mama Piotra – Siadaj-
cie proszę do stołu, pewnie trochę zgłodnieliście. Przygotowałam dla was
naleśniki z serem i kompot truskawkowy. Zapamiętałam, że bardzo lubisz
– dodała.
– Och, dziękuję – ucieszyła się Klaudia trochę odważniej. – Tak, bardzo
lubię, ale nie chciałam sprawiać kłopotu.
– Kłopotu? Dziecko, co ty mówisz? – odezwał się tata Piotra – My jeste-
śmy ci bardzo wdzięczni za pomoc, jaką otrzymaliśmy. Z tej okazji przygoto-
waliśmy dla ciebie niespodziankę.
– Super, uwielbiam niespodzianki. – odpowiedziała zaciekawiona dziew-
czynka, zabierając się do jedzenia naleśników.
Kiedy wszyscy zjedli, tata kolegi powiedział:
– No to ubierać się dzieciaki i wychodzimy.
– Ale ja nie mogę, mama będzie się denerwować. – stwierdziła zasmucona
Klaudia.
– Nie będzie, nie będzie. – stwierdziła mama Piotrka – Mama o wszyst-
kim wie i nie ma nic przeciwko. Rozmawialiśmy z nią wczoraj telefonicznie.
- To dlatego tak łatwo się zgodziła. – pomyślała Klaudia.
Po drodze próbowała podpytać Piotra dokąd jadą, ale ten dzielnie trzy-
mał do końca wszystko w tajemnicy. Kiedy podjechali pod kino, Klaudia
zaczęła się domyślać, co to za niespodzianka. Wysiadając z samochodu, tata
Piotrka powiedział:
– Kupiłem 4 bilety na seans lmowy. Wiem, że chcieliście obejrzeć ten
lm, a dziś jest jego premiera.
– Wow, super! Bardzo się cie-
szę! – wołała uradowana Klaudia
– To naprawdę miła niespodzian-
ka.
– Na tym nie koniec. – dodał
i wszyscy weszli do kina.
Po seansie udali się do kawia-
renki na pyszne desery lodowe.
W pewnym momencie tata Piotra
wyciągnął jeszcze z torby obrazek
w pięknej błyszczącej ramce. Na
obrazku namalowana była dziewczynka niosąca pomoc.
– Kochana, ten obrazek musiałem kupić, bo gdy tylko go zobaczyliśmy,
skojarzył nam się z tobą. – stwierdził mężczyzna – Chcemy ci go wręczyć
z podziękowaniami za to wszystko, co zrobiłaś dla nas i dla rodziny pana
Gienka. Bez ciebie nawet byśmy się z nim nie poznali, a teraz mało, że bę-
dziemy współpracować, to jeszcze zdobyliśmy nową bystrą sekretarkę.
Mama Piotra popatrzyła przez chwilę aby wzmocnić napięcie, po czym
dodała:
– Jego żonę! To bardzo miła i kompetentna kobieta. A do tego zna języki
obce, co dla nas też ma znaczenie.
Klaudia, po raz kolejny już dziś trochę onieśmielona, powiedziała:
– Bardzo dziękuję.. Jest piękny. Powieszę go w swoim pokoju na honoro-
wym miejscu.
I tak po wspólnie spędzonym czasie pełnym niespodzianek Klaudia wró-
ciła do domu.
Po wejściu do mieszkania natychmiast zadzwoniła do Anety, żeby umó-
wić się na jutro na spotkanie. Ustaliły, że spotkają się o godzinie jedenastej
na przystanku. Potem podjadą nad jezioro, poopalają się trochę i pochla-
pią w wodzie, by wykorzystać ładną pogodę. Klaudia doszła do wniosku,
że chyba zaczyna być trochę dorosła, bo po raz pierwszy mama zgodziła się
puścić ją nad wodę bez opieki. Dodała, iż ufa, że ma bardzo rozsądną córkę,
co jeszcze bardziej ucieszyło dziewczynkę.
Gdy Klaudia doszła na przystanek, Aneta już na nią czekała.
– Cześć. Jak dobrze cię widzieć. – powiedziała koleżanka, ściskając ją za
ramiona.
– Cześć. O mój Boże, jak my dawno się nie widziałyśmy. – odpowiedziała
Klaudia.
– No, jakoś ten czas tak zleciał. Niby wakacje tyle wolnego czasu, a co-
100 101
dziennie coś się działo Tyle spraw, tyle wydarzeń. - mówi Klaudia.
W autobusie przez całą drogę Klaudia streszczała koleżance wydarzenia
ostatnich dni. Nawet nie zauważyły, jak szybko minęła im podróż. Gdy do-
jechały na miejsce, rozłożyły koce i położyły się na nich, grzejąc w słońcu.
Klaudia zdając sobie sprawę, że przez cały czas to ona powiadała o sobie,
stwierdziła:
- Ale mów, co tam u ciebie słychać, bo cały czas ja tylko gadam i gadam.
- U mnie powoli. Przeczytałam ostatnio dwie lektury. Bardzo lubię czytać
książki, także trochę już jestem przyszykowana do szkoły. Wczoraj byłam
z mamą w mieście. Kupiła mi nowy plecak do szkoły, zeszyty i trochę przy-
borów. Musimy jeszcze kupić książki, ale to w przyszłym tygodniu. A ty jakie
masz plany na resztę wakacji?
– No, wybieram się teraz w weekend pociągiem do babci na wieś. do
Puszczykowo. Obiecałam, że ją jeszcze w te wakacje odwiedzę. Chcę się tam
spotkać ze znajomymi, pobiegać po lasach i polach, pobyć trochę na świe-
żym wiejskim powietrzu i odpocząć od miasta. A szczególnie od obowiąz-
w, których miałam ostatnio bardzo dużo. Dobrze się bawiłam w pomaga-
nie innym i sprawiało mi to bardzo dużą satysfakcję. Czuję się z tym bardzo
dobrze, ale równocześnie jestem tym zmęczona i chcę czegoś innego.
– Zazdroszczę ci. – powiedziała Aneta – Wspólne pomaganie pani Bo-
żence również mi sprawiło dużo radości, ale to dzięki tobie. Sama muszę się
jeszcze nauczyć dostrzegać wokół mnie ludzi potrzebujących. Pokazałaś mi,
że to naprawdę daje dużo radości.
– Powiem ci tak. – stwierdziła Klaudia wstając z koca – Chyba żadne-
go dnia w te wakacje nie zmarnowałam. Ze wszystkich jestem zadowolona,
każdy wykorzystałam i spędziłam super chwile zarówno z tobą, jak i z moim
nowym przyjacielem Piotrkiem. A teraz idziemy trochę do wody, popluskać
się i porzucać sobie piłką!
– Ale super woda – powiedziała Aneta, gdy już się zanurzyły.
– No, cieplutka – dodała Klaudia – Ale pogoda w te wakacje to jest na-
prawdę super. Ej, Aneta! A jak tam u ciebie z pływaniem?
– Średnio. – odpowiedziała przyjaciółka – Niby umiem, ale tylko krótkie
dystanse. Na dłuższą metę nie mam siły. Ręce mnie bolą, za mało trenuję.
A ty umiesz?
– No u mnie dobrze. Myślałam nawet żeby zdawać na kartę pływacką.
Może zimą na basenie? Zobaczę jeszcze. Jak masz ochotę, możemy razem
pochodzić na basen w roku szkolnym. Pwiczysz i razem zdamy. Co ty na
to?
– Super! Widzisz, ty znów komuś pomagasz. Komuś, czyli mi. Ale dobra,
idziemy na koc. Wysuszymy się trochę, poopalamy i jedziemy do domu.
– Zgoda, wychodzimy – zatwierdziła plan przyjaciółki Klaudia.
Gdy dojechały do domu była już szesnasta. Klaudia spakowała torbę na
wyjazd do babci. Cieszyła się, ale też trochę się obawiała, bo nigdy nie jechała
pociągiem sama. Choć tę przygodę chciała bardzo przeżyć.
- Przecież jestem starsza i muszę być coraz bardziej odpowiedzialna. Nie
mogę zawieść rodziców. Wszystkie lęki i przeszkody muszę pokonywać i ba-
sta.
W piątek o szesnastej tata zawiózł Klaudię wraz z psem na dworzec, wsa-
dził do pociągu i pomachał na do widzenia. Odmachała stojąc na koryta-
rzu, a gdy pociąg ruszył i tata zniknął na peronie, zajęła wolne miejsce przy
oknie, w prawie pustym przedziale. Floyd ułożył się wygodnie na siedzeniu
obok, kładąc głowę na jej kolanach. Po przeciwnej stronie siedziała z nią tyl-
ko starsza pani, robiąca na drutach coś, co przypominało czapeczkę. Dziew-
czynka zapatrzyła się w okno, myśląc o swoich przyjaciołach na wsi. Ola ma
wyjść po nich na stację, ale czy będą chłopacy? Tego nie wiedziała. Już snuła
w głowie plany na wspólny weekend. To ostatni weekend tych wakacji.
W przyszłym tygodniu szkoła. Obserwując mijane drzewa i pola, powiedzia-
ła sama do siebie:
– Nie mogę tego przegapić – PRZYGODO TRWAJ, NADJEŻDŻAM!
– Co mówisz dziecko? – zapytała starsza pani.
– Nie, nic. Ja tak tylko do siebie. – odpowiedziała i znów rozmarzyła się,
patrząc w okno.
103
Spis treści
Rozdział 1 Wyjazd na wieś
Rozdział 2 Podchody
Rozdział 3 Floyd
Rozdział 4 Noc pod gołym niebem
Rozdział 5 Rozstania, powroty i stare tajemnice
Rozdział 6 Nowe otoczenie, to nowe znajomości
Rozdział 7 Nieznajomy i pies, czyli wszystko dobre, co się dobrze
kończy
Rozdział 8 Zbawiamy świat, bo nikt nie lubi być samotny
Rozdział 9 Przykry wypadek i co z tego wynikło
Rozdział 10 Każdy lubi niespodzianki
.................................................................................. 5
.......................................................................................... 11
................................................................................................. 23
.................................................................. 33
........................................... 41
.......................................... 55
.................................................................................................................. 63
.......................... 73
........................................... 81
............................................................ 95
104